sobota, 30 maja 2015

Historie tysiąca i jednej nocy. Au-Pair

Historie tysiąca i jednej nocy. Au-Pair


Autor: Piotr Łeszyk


Zasmakuj sam/a przygody. Na własnej skórze poczuj trud wychowania i wróć choć na moment w czasy dzieciństwa. Cofnij i zatrzymaj czas...


Same sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Rzucone na głęboką wodę, postanowiłyśmy znaleźć coś niekonwencjonalnego, co nie wpisywałoby się w standardowe ramy spędzania wakacji. W dodatku wyczerpane trudami sesji nie miałyśmy ochoty zalegać na niemieckich polach szparagowych albo „jeździć mopem” na zapleczu londyńskiej knajpy drugiej kategorii. Przypadkiem odkryłyśmy magię Au-Pair-World.

Z czym kojarzy się projekt Au-Pair? Z wystawiennictwem na wszelakich targach pracy. Stanowiska agencji pośredniczących tego typu usługi i uśmiechniętych od ucha do ucha „wolontariuszy”, co to w trudzie i znoju „nieodpłatnie” opowiadają o swoich przygodach i „ babysittingu” za granicami ojczyzny, spotyka się na każdej masowej imprezie dla bezrobotnych, chwilowo bezrobotnych i mentalnie bezrobotnych- czyli nas studentów. Barwne slajdy, stosy makulatury i ta wszechobecna pruderia mami potencjalnego ochotnika. Wpada w sieć, nakręca się i już snuje plany na wspaniałe wakacje. A potem klops! Na drabince do szczęścia napotyka wybrakowany szczebelek- ukryte koszta i okrutną biurokrację. Miłe złego początki.

Ta oliwa na wierzch wypływa

Czym w ogóle jest Au-Pair? Primo- ogromną szansą dla młodych ludzi. Ta domena powinna przyświecać wszystkim, którzy z tym projektem mają cokolwiek wspólnego. Kiedy młoda dziewczyna/młody chłopak deklaruje chęć udziału w programie- tj. zamierza na określony umową czas wyjechać do kraju, którego język urzędowy zna w stopniu co najmniej komunikatywnym i naprawdę chce tam zająć się gromadką niesfornych dzieci, nie powinno się jej/jego skutecznie zniechęcać labiryntem formalności już na samym starcie. Na www.aupair.info.pl , de facto stronie agencji zajmującej się czynnie organizowaniem tego typu wyjazdów, stoi lista dokumentów, które przed rzeczonym wyjazdem należy skompletować - w tym zdjęcia paszportowe, zdjęcia normalnego formatu (dowód na brak złośliwego trądzika), list do rodziny goszczącej (Uwaga! Z przedłożoną instrukcją, jak powinien on wyglądać), ksero wszystkich możliwych dokumentów tożsamości (oprócz aktu urodzenia, co dla niektórych byłoby zapewne też kwestią mocno wątpliwą ), referencje- różnych osób na temat kandydata . Ach, zapomniałabym o formularzach zgłoszeniowych. Śmiało stwierdzę, że od przybytku głowa jednak boli, choćbym miała się narazić na trwogę niektórych polonistów. Jeśli ktokolwiek wyposaży się w sporą dawkę opanowania i przebrnie pierwszy żmudny etap, to niestety rozczaruje się także kolejną barierą. Otóż program ten kosztuje, a jakże. Ceny wahają się od 500 do 800 zł, a te powalające kwoty w niektórych przypadkach nie gwarantują nawet w 100% miejsca u konkretnej rodziny. Pytanie tylko, czy warto tak wiele inwestować?

Gotowe na wszystko

Ja i moje dwie przyjaciółki, Marta i Ania, postanowiłyśmy pod żadnym pozorem nie rezygnować z marzeń i wytyczonych celów. Przecież to idea Au-Pair, a nie usilnie działania tych śmiesznych agencji, wywołała w nas takie zdeterminowanie. Przypadek sprawił, że trafiłyśmy na stronę internetową www.aupair-world.net . Rejestracja - za darmo. Jasne zasady zapisane w regulaminie strony. Ponad 9 tys. rodzin z całego globu, a nie jak w wypadku agencji- paru standardowych krajów Unii Europejskiej. A dokumenty? Jeden. Umowa między Au-Pair a rodziną goszczącą. Po tym dramatycznym wstępie zakrawa to być może na kpinę, a nie na uwagę. Odwagi, to naprawdę możliwe! „Na początku wszystkie byłyśmy mocno zdziwione prostotą. To nie wyglądało jak tor z przeszkodami, tylko jak autostrada- prosto do celu” opowiada Ania, studentka II roku europeistyki na UMK w Toruniu. „Wypełniłyśmy swoje profile, wpisując dane kontaktowe, dotychczasowe doświadczenie, zainteresowania, preferowany termin przyjazdu, czas trwania pobytu i kraje, w których chciałybyśmy pracować. Tego samego dnia dostałyśmy ok.10 ofert z ciekawymi propozycjami. Czułyśmy się dość wyjątkowo i nieswojo, przyzwyczajone do narzucanych nam warunków. Tymczasem to do nas należała decyzja” uzupełnia Marta, studentka II roku chemii na poznańskim uniwersytecie. Czy warto zaufać Internetowi? Po 3 miesiącach wspaniałych wakacji, praktycznym kursie języka obcego i braku jakichkolwiek komplikacji, moja odpowiedź nie mogłaby wyglądać inaczej- warto!

Przybyłyśmy, zobaczyłyśmy, zwyciężyłyśmy

Trzy walizki, trzy bilety i trzy kamienie milowe, każdy rzucony w inną stronę. Ania, z zamiarem podreperowania swoich francuskich umiejętności językowych, wyruszyła odkrywać Monako. Marta, głodna przygody i przemierzenia dotąd nieznanej jej wyspy- popłynęła na duński Bornholm. A ja, skuszona urokami bajecznej Szwajcarii postanowiłam zająć się czwórką dzieci nieopodal Berna. Choć z naszymi „hostami” miałyśmy kontakt tylko telefoniczny i w związku z tym istniało pewne ryzyko ( głównie w czarnych scenariuszach snutych przez nasze przewrażliwione mamy ), iż nikt nie odbierze nas z dworca autobusowego na obczyźnie, nie dałyśmy się zwieść tym wizjom. Na miejscu na każdą z nas czekała wesoła „mama”, serdecznie witając nas, niczym córkę. Ciepły obiad. Pierwsze i zarazem nieśmiałe rozmowy z naszymi podopiecznymi. Gorący prysznic. Nasza przygoda zaczęła się na dobre.

Kalejdoskop wirujący

6 dni pracy w tygodniu- a każdy z nich inny i niemniej interesujący. Do naszych obowiązków należała nie tylko opieka nad dziećmi, ale także utrzymywanie domu w „stanie użyteczności” . Jak się czułyśmy? „ Jak kura domowa. Przynieś, podaj , pozamiataj. Ugotuj, wyprasuj i pozmywaj. Z drugiej strony jak szczęśliwa matka- zawsze ktoś podziękował i rzucił miłym słowem. To było tak naturalne i nieszablonowe- oni po prostu byli nam wdzięczni” kwituje sprawę Ania. „Nic nie było dla nas zaskoczeniem- warunki umowy ustalaliśmy przecież przed wyjazdem. Z perspektywy czasu patrząc, uważam, że dobrze nam zrobił taki przyspieszony kurs mobilizacji” dopełnia Marta. Wszystkie trudy i znoje wynagradzały nam bowiem niewątpliwe uroki okolic, w których mieszkałyśmy. Ja nie poznałabym tak dobrze Szwajcarii na własną rękę, Ania Monako, a Marta Danii. „Dzikie plaże Bałtyku- najwspanialszy widok, jakim rokoszowałam się do tej pory w życiu” – wyznaje Marta.

Niemożliwe nie istnieje

Opieka nad dzieckiem pokazała nam, jak bardzo cierpliwym potrafi być człowiek albo jak wiele cierpliwości musi z siebie wydobyć dla dobra sytuacji. Każda z nas przeżyła także swoisty kryzys, który musiała pokonać metodą prób i błędów, pozostawiona na polu bitwy sama, przeciwko małym buntownikom, jakimi byli nasi podopieczni. Ania walczyła ciągle ze zbytnią bezpośredniością swoich małych chłopców. Marta trudziła się czasem z barierą językową, jaką napotykała w kontaktach z dziećmi. Ja zmieniałam pieluszki i znosiłam wszelkie kaprysy „młodych panów domu”. Jednakże takie 3-miesięczne odrealnienie, wszczepienie się w inną kulturę i bytowanie życiem innej rodziny było dla nas nie tyle koniecznym i niezbędnym, co ważnym doświadczeniem. Nasze poświęcenie wynagradzane było nie tylko materialnie- skromnym „kieszonkowym”, ale przede wszystkim ciepłem i iście domową atmosferą.

Zasmakuj więc sam/a tej przygody. Na własnej skórze poczuj trud wychowania i wróć choć na moment w czasy dzieciństwa. Cofnij i zatrzymaj czas, bawiąc się przy tym nieprzyzwoicie dobrze. Poznawaj kulturę innych krajów „od kuchni”, praktykuj język obcy. A ja ze swojej strony daję niepisaną gwarancję wspaniałych wakacji, moc atrakcji i masę wspomnień. Ahoj!


Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz