środa, 19 grudnia 2012

Krakowskie Legendy :: O krakowskich gołębiach

Krakowskie Legendy :: O krakowskich gołębiach

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Zdarzało się w dawnych czasach, że Kraków często bywał oblężony przez nieprzyjacielskie wojska. Trwało to tygodniami, czasem nawet miesiącami. Miasto od dawien dawna piękne i zasobne budziło podziw u jednych, a chciwość i żądze władzy u drugich.

A zatem oto historia jednego z oblężeń.

Mieszkańcy Krakowa bronili się dzielnie, jednak zaczęło w mieście brakować żywności i widmo głodu zagrażało walecznym krakowianom. Trwoga powoli ogarniała obrońców miasta. Kiedy sytuacja zrobiła się tragiczna zaczęto nawet chwytać gołębie miejskie. I ubywało tych tak typowych dla naszego miasta ptaków.W końcu jednak Rada Miasta zabroniła polowań na gołębie.Niektórzy bowiem pomyśleli, że przecież gołębie, jako że nie straszne im mury i oblężenie, mogą swobodnie się przemieszczać. I przynosić pożywienie mieszkańcom. Wiele tego nie będzie, ot kilka ziaren grochu, fasoli, ziarno...

Oblężenie jednak trwało i także o nadzieję w grodzie było coraz trudniej. W końcu jeden z odważnych obrońców z narażeniem życia, w przebraniu przekradł się za mury. Ze sobą wziął sześć gołębi. Każdy w innym kolorze.

Za klika dni mieszkańcy radością powitali jednego ze skrzydlatych listonoszy. Zmęczony podróżą ptak usiadł na dachu jednej z kamiennic wokół Rynku. Szybko jeden ze śmiałków poszedł po gołębia i odczytano wszystkim wiadomość : „ Odsiecz w drodze. Sześć dni marszu.”

Wielka radość zapanowała w mieście. Odwaga, otucha wstąpiły w serca mieszkańców. Przez kolejne kilka dni przybywał do grodu kolejny skrzydlaty listonosz, w coraz to innym kolorze, niosąc ze sobą informacje o zbliżającym się ratunku dla umęczonych krakowian.

I tak liczono z radością jeszcze tylko pięć dni, jeszcze cztery, trzy, dwa. Wieczorem przed dniem, w którym miało nadejść wybawienie na wieży jednego z kościołów usiadł biały gołąb. Nikt nawet nie kwapił się aby ptaka ściągnąć.

Nikt już nie czytał listu. Całe miasto szykowało się do tego, aby jutro skoro świt zaatakować oblegającego je wroga i tak przyjść z pomocą odsieczy, biorąc nieprzyjaciela w dwa ognie.

Jak tylko słońce wstało mieszkańcy uderzyli z odwagą jaką czasem daje nam świadomość bliskiej pomocy. Zaskoczony nieprzyjaciel, który sądził, że mieszkańcy miasta są już dawno wyczerpani i u kresu sił, począł się w nieładzie wycofywać, zostawiając za sobą bogate wozy, pełne zebranych po drogach łupów.

Kraków był wolny.

Wieczorem któryś z mieszkańców, zdjął z nogi gołębia list. W zdumieniu odczytano
„Odsiecz zatrzymały rozlane rzeki. Poddajcie miasto.”


Joanna Krzeczkowska

_____________________________________________________
źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie" --- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Krakowskie Legendy :: Królowa Jadwiga i tajemniczy ślad

Krakowskie Legendy :: Królowa Jadwiga i tajemniczy ślad

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Jednak nie tylko uroda i mądrość, nie tylko młodość. Jadwiga była przede wszystkim człowiekiem o wielkim sercu. Wrażliwa na ludzką tragedię; nie raz broniła najsłabszych i uciśnionych. Znała cenę ludzkich wzruszeń i nieszczęść. Bez wahania podchodziła do ubogich chłopów, zaniedbanych dzieci. Miała świadomość, że krzywd, jakich doświadczają najubożsi nie da się wynagrodzić dobrami materialnymi.



A jednak często jedynie w ten sposób mogła pomóc.



Pewnego dnia na przedmieściu Krakowa, na tak zwanym „Piasku” kościół zaczęto stawiać.



Jadwiga pragnęła przyjrzeć się budowie. A zatem wyruszyła za mury miasta wraz z zaufaną ochmistrzynią. Na miejscu więcej niż kamieniom, czy stawianym ścianom, przygląda się pracującym ludziom... I dostrzega zasmucone i jakby nieobecne oblicze jednego z kamieniarzy. Podchodzi do niego i pyta o przyczynę jego zmartwienia.



Zwykłe życie zwykłych ludzi i jego troski odsłaniają przed nią swoje oblicze. Ot żona ciężko chora a dzieci bez opieki pozostawione. Na chleb dla rodziny pracować jednak trzeba...



Królowa współczując, pragnie udzielić pomocy i rozmawia o tym z ochmistrzynią.



Tak, pomoc jest już zapewniona. Lecz to dalej mało dla Jadwigi.



W swoim sercu pragnie pomóc osobiście, teraz. Opiera zatem stopę na kamieniu i każe zdjąć sobie złotą klamrę z trzewika. Tę złotą klamrę wręcza zasmuconemu ojcu rodziny.



Po czym odchodzi. A obdarowany niespodzianie rzemieślnik wpatruje się w złoty dar i radości nie może pomieścić jego serce. A później przenosi wzrok na szary kamień, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała smukła stopa dobrej królowej. Ten kamień to milczący świadek całego zdarzenia. Wtem pod wpływem natchnienia kamieniarz postanawia odkuć w tym oto kamieniu kształt stopy dobrodziejki. Aby pozostał ślad owego niezwykłego spotkania.



Gdy już ściany kościoła nabrały kształtów i ruszyły prace nad sklepieniem świątyni, kamieniarz pokazał i majstrowi i kolegom - kamieniarzom wmurowany w cokół budowy kamień z kształtem drobnej stopy...



Ów kamień wielkie wrażenie czyni. I wnet plotka, wieść niesie się ulicami Krakowa.



Cud na przedmieściu!



Nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że owo wgłębienie w szarym głazie to dzieło kamieniarza. Ich dobra królowa, jej droga postać znana dobrze w biedniejszych dzielnicach Krakowa zasługuje na cud. To przecież oczywistym się zdaje, że szlachetność królowej tak wielka, że nawet kamienie pod nią się skłaniają i miękną. Gromadzi się zatem biedota, gromadzą się skromni mieszkańcy wokół niedokończonej jeszcze bryły kościoła.



Wzruszenie ich ogarnia. Kwiatami ozdabiają owo miejsce gdzie widzialny cud się dokonał. Łzy i radość towarzyszą cichym modlitwom.



Święta Pani z Wawelu.



Tak oto skromny kamieniarz przyczynił się do powstania pięknej opowieści. A do dziś na ścianie kościoła Karmelitów, na Piasku, przy ulicy Karmelickiej można zobaczyć to magiczne miejsce. Jedno z wielu, jakie kryje w sobie Kraków.




Joanna Krzeczkowska



____________________________________________________
źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie" --- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Krakowiskie Legendy :: Gość w dom Bóg w dom

Krakowiskie Legendy :: Gość w dom Bóg w dom

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Pukał do drzwi możnych chłopów. Do chałup zasobnych i obszernych, lecz nikt nie chciał mu otworzyć. Ot, włóczęga, obcy, pewnie brudny. Przeciąg będzie, błota naniesie. Niech idzie dalej. Do sąsiada. Tam na pewno go przyjmą. Tak myśleli bogaci gospodarza, nie chcąc sobie czynić kłopotu. A zatem nieznajomy przemierzył tak całą wieś i w końcu, nie mając już prawie nadziei, zastukał do ostatniej, dość ubogiej i małej chatki, stojącej na skraju wsi.



Drzwi otwarły się i młody mężczyzna zaprosił serdecznie wędrowca do środka domu. Wskazał miejsce przy kominie. Przeprosił również, że wieczerza nie za suta będzie. Ot, chleb razowy, kilka owoców, rzepa. A i żona synka właśnie powiła, więc czas szczególny w domu. Niemniej z serca gościć pragnie on, jako gospodarz, zdrożonego nieznajomego. Wędrowiec, na wieść o narodzinach syna chciał nawet wyruszyć dalej, by nie przeszkadzać rodzinie, lecz ubogi chłop nawet nie chciał o tym słyszeć. Także nasz gość, znużony wielce ostał w chacie. Posilił się, ogrzał ciepłem od pieca bijącym i usnął szybko.



Rano gospodarz nie pozwolił mu opuścić chaty bez śniadania, a i na drogę dał kawałek chleba. Wędrowiec podziękował gorąco, a pomny wydarzeń ostatniej nocy, zapytał kogo na chrzciny prosić będzie i jakie imię synowi przeznaczył. Na to gospodarz rzekł, że imię to synowi nadać pragnie takie, jakie ma wędrowiec. Skoro i on i syn tej samej nocy w jego zawitali progi. A na chrzciny nie bardzo ma kogo prosić, bo on przecież chłop ubogi, a tu wokół sami majętni gospodarze. Gdzieżby ich śmiał zapraszać. A zatem nasz podróżny zapytał, czy on może być zaproszony i czy gospodarzowi nie będzie wstyd gdy on z żoną jutro przybędzie. Chłop ucieszył się wielce. Rzekł, że nawet konia i wóz pożyczy i pojadą do chrztu jak sam król...



Nazajutrz koło południa wielkie poruszenie we wsi nastąpiło. Główną drogą wojska jadą. Zbroje lśnią, konie stukocą kopytami, falują na wietrze proporce. Cześć rycerstwa otacza zaś dwie pięknie zdobione karety. Cała wieś więc wyległa, by przyglądać się pochodowi. A i pytania od razu się pojawiły. Któż to i z jakiej okazji przybył do nich. Może jakieś nowe opłaty, daniny, a może tylko tędy przejeżdżają, choć to przecież nie po drodze, do głównych traktów daleko



A zdumienie rosło z każdą chwilą, bo cały orszak jechał szybko, nigdzie nie przystając, . Zatrzymał się dopiero przy ubogiej chacie na końcu wsi, chacie najbiedniejszego gospodarza we wsi. I tu wielka niespodzianka, bo z karety wysiadł sam król Kazimierz, później zwany Wielkim. Wraz z małżonką swą… Raz jeszcze dziękując za udzieloną gościnę wzięli nowonarodzonego synka i jego ojca do karety i do chrztu pojechali faktycznie jak królowie.



A przyjęcie na wawelskim wzgórzu, zamku króla się odbyło. Chrześniak króla Polski otrzymał zaiste królewskie podarki. A bogaci gospodarze mocno żałowali, że owej, burzliwej nocy nie gościli króla Kazimierza. I także tego, że odmówili schronienia swojemu władcy.






Joanna Krzeczkowska
____________________________________________________

źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie"
--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jaki właściwie sens ma wspinanie?

Jaki właściwie sens ma wspinanie?

Autorem artykułu jest Jan Kowalski


W człowieku już coś takiego jest, co każe mu wejść tam, gdzie tylko się da; i może to sprawiać radość. Jeżeli dołoży się do tego przyjemność z okupionego wysiłkiem ruchu, możliwość przełamywania własnych słabości i satysfakcję z osiągniętego celu to otrzymamy odpowiedź, dlaczego warto się wspinać. Bo wspinać się jest przyjemnie... W człowieku już coś takiego jest, co każe mu wejść tam, gdzie tylko się da. Albo chociaż spróbować czy nie da się wejść tam gdzie inni myślą, że jest to niemożliwe. I może to sprawiać radość. Jeżeli dołożysz do tego przyjemność z okupionego wysiłkiem ruchu, możliwość przełamywania własnych słabości i satysfakcję z osiągniętego celu to otrzymasz odpowiedź, dlaczego warto się wspinać. Bo wspinać się jest przyjemnie - z przyjaciółmi, bądź też na zajęciach, które organizuje szkoła wspinania. Nieważne czy twoim celem jest dwumetrowy kamień, sztuczna ścianka na sali gimnastycznej, gigantyczny sopel lodu, czy wieleset metrowa skalna zerwa – wspinasz się, bo lubisz. Innych powodów może być wiele i każdy ma swoje. Ale trzeba to lubić...

Stoisz przed pionową skalną ścianą, jesteś już rozgrzany i skoncentrowany, śledzisz uważnie przebieg drogi, którą za chwilę będziesz się wspinać. Wypatrujesz chwytów, stopni dla oparcia butków. Wyobrażasz sobie sekwencje ruchów, jakie za moment wykonasz. Jeszcze tylko sięgasz do woreczka z magnezją, aby osuszyć czubki palców, strzepujesz dłonie, rozluźniając mięśnie i dotykasz pierwszych chwytów na skale. A potem wszystko idzie płynie i z gracją - prawdziwa szkoła wspinania. Wspinasz się szybko, sprawnie wykonując kolejne przechwyty, sięgając coraz wyżej, a twoje stopy ledwo muskając skałę czubkami butów pną się po niewielkich występach skalnych. Jesteś skoncentrowany, nie ma nic oprócz kawałka skały nad tobą, a planowanie przyszłości ogranicza sie do tych kilku ruchów całego ciała dzięki, którym znajdziesz się wyżej. Właśnie jesteś tuż pod najtrudniejszym miejscem Twojej wspinaczki, chwila zastanowienia, ale nie za długo, żeby nie stracić zbyt dużo sił. Ruszasz zdecydowanie, jeszcze dwa trudne przechwyty; przedramiona napięte jak struna nie pozwalają palcom puścić kluczowych, małych chwytów. Już jesteś powyżej tego miejsca jeszcze dwa łatwe ruchy i jest – górne stanowisko asekuracyjne, z radością krzyczysz do asekurującego kolegi "blok", a chwilę później stoisz znowu pod ścianą zmęczony, ale cholernie zadowolony. Udało się! - właśnie wspiąłeś sie po pionowej skalnej ścianie.

Tak może wyglądać Twój wolny dzień spędzony w skałkach lub na sztucznej ściance. Możesz się wspinać i mieć z tego wielką frajdę. Jak zacząć? Na początek nie potrzeba wiele – dobre chęci, no i może butki wspinaczkowe. Nabędziesz je w każdym sklepie ze sprzętem górskim. Tak wyposażony możesz udać się na sztuczną ściankę, gdzie spróbujesz wspinaczki. Żeby zobaczyć jak to jest wystarczy mała próba na fragmencie ścianki nie wyższym niż 3 metry. Nie musisz nic wiedzieć jeszcze o linie, uprzęży i asekuracji. W razie upadku spadniesz na gruby materac. Poproś kogoś bardziej doświadczonego, aby pokazał Ci podstawowe zasady pracy rąk i nóg. Zresztą na komercyjnych ściankach wspinaczkowych możesz skorzystać z porad instruktora. Ważne żebyś nie zaczynał od trudnych wyzwań, nie łapał małych chwytów i nie przejmował się, że stali bywalcy wyczyniają cuda tańcząc na ścianie lub suficie jakby nie działała na nich grawitacja. Ty też tak będziesz mógł, ale nie od razu. Jeżeli po kilku udanych próbach wspinania w skali mikro chciałbyś spróbować sił na większej ściance, koniecznie poproś o pomoc kogoś doświadczonego, kto założy ci uprząż i bezpiecznie zaasekuruje. Tutaj nie ma miejsca na naukę na własnych błędach - dobrą ofertę szkoleniową posiada na przykład Szkoła Wspinania GRIT...

Inna możliwość zasmakowania wspinaczki to wyjazd w skałki, bądź też w góry. Jeżeli np. interesuje Cię turystyka górska, masz już za sobą wiele szlaków, chciałbyś spróbować nowego wyzwania, możesz spróbować wspinaczki skalną ścianą lub granią prowadzącą na górski szczyt. Zresztą aby tylko spróbować nie musisz mieć żadnego doświadczenia. Wystarczy skorzystać z usług przewodnika który wybierze odpowiednią do Twoich możliwości drogę, wyposaży w sprzęt i zadba o asekurację. Tobie pozostanie tylko zmaganie ze skałą i radość z udanej wspinaczki. Jakkolwiek nie zacząłbyś swojej przygody ze wspinaczką, jedno jest pewne, jeżeli Ci się spodoba będziesz musiał doskonalić swoje umiejętności, zdobywać wiedzę i doświadczenie, aby móc wspinać się coraz trudniejszymi drogami, robić to bezpiecznie i samodzielnie. Podstaw asekuracji, dla własnego dobra, powinieneś nauczyć sie od zawodowców – instruktorów wspinaczki lub przewodników (odpowiedni adres to porządna szkoła wspinania). Później będziesz mógł samodzielnie rozwijać swoja wspinaczkowa karierę w kierunku, jaki uznasz dla siebie za interesujący. Może zostaniesz mistrzem ścianki wspinaczkowej lub skalnej ściany, może zainteresuje cie wspinaczka wielkimi ścianami alpejskimi, a może ulubionym twoim zajęciem będzie pokonywanie gigantycznych lodowych sopli. A może będziesz spędzał cudowne weekendy w słonecznych skałkach w towarzystwie przyjaciół ciesząc się pokonaniem kilku średnio trudnych dróg i aktywnie spędzonym czasem. To twój wybór... Wspinanie jest dla każdego! ---

gritter - Szkoła Wspinania GRIT

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Zrób sobie przerwę

Zrób sobie przerwę

Autorem artykułu jest m s


Skończyłeś studia a pracodawcy nie uganiają się za tobą? Zdałeś maturę i nie wiesz czym się warto w życiu zajmować? A może pracujesz już kilka lat i chciałbyś nieco oderwać się od biurka? Jest na to sposób - po prostu zrób sobie przerwę. Wyjedź na gap year.

Skończyłeś studia a pracodawcy nie uganiają się za tobą? Zdałeś maturę i nie wiesz czym się warto w życiu zajmować? A może pracujesz już kilka lat i chciałbyś nieco oderwać się od biurka? Jest na to sposób - po prostu zrób sobie przerwę. Wyjedź na gap year.

Gap year (ang. roczna przerwa) - to określenie wyjazdu, niekoniecznie rocznego, którego celem jest zdobycie nowych umiejętności i doświadczeń. Niektórzy wyjeżdżają po to aby odpocząć po trudach nauki. Traktują tę przerwę, jako możliwość zrobienie czegoś szalonego, zanim trafią za biurko. Kupują bilet dookoła świata i włóczą się w poszukiwaniu przygody. Szukają nowych doświadczeń, wrażeń, szerszych horyzontów. Jak sami mówią: jest to czas niezbędny do nabrania pewnego dystansu, spojrzenia na świat z innej perspektywy.
Inni potrzebują czasu by zastanowić się nad samym sobą. Podjąć decyzję co dalej, czym się zajmować w przyszłości. Wyjeżdżają jako wolontariusze, by pomagać chorym w Afryce albo wspomagać ONZ-owskie projekty pomocy. Pracują jako barmani w Londynie, obsługują pasażerów na statkach wycieczkowych lub pomagają na australijskiej farmie.

Idea wyjazdów na roczne wakacje zrodziła się w krajach anglosaskich. Szczególnie brytyjska młodzież upodobała sobie taki sposób poszukiwania swojego miejsca przed wejściem w dorosłość. Na gap year wyruszają nie tylko anonimowi studenci ale również znane osoby - Książę William w trakcie swojej przerwy od nauki uczestniczył w pracach konserwatorskich w Chile.

Wydawać by się mogło, że gap year to tylko pomysł dla bogatych mieszkańców zachodniej europy. Nic bardziej mylnego. Również w Polsce możemy spotkać rodzimych gappers. Kamil – prawnik okrążył świat zainspirowany lekturą książki. Fascynacja Indiami sprawiła, że Karolina zdecydowała się na pracę barmanki w Londynie by móc później wybrać się na poszukiwanie smaku orientu. Asia jeszcze w trakcie nauki w liceum swoje wakacje przeznaczała na pracę jako wolontariusz i pielęgnowała ogrody w Niemczech oraz uczestniczyła w restauracji XV-wiecznego opactwa we Francji.

Często marzymy – ach rzucić to wszystko, spakować manatki i wyjechać. Tak po prostu zrobić sobie przerwę. Gap year jest sposobem aby te marzenia zrealizować. Ważne jest tylko aby nie przegapić najbardziej odpowiedniej chwili na taki wyjazd.

---

Marek Słowiński www.gapyear.pl

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl