Urlop
Autor: AROKIS
Troszkę pożartuję.
Usłyszałem, jak ktoś powiedział, że tak ułożył sobie plany urlopowe, żeby wyjechać jesienią. Na urlop jesienią? „Tys piknie” – jak mówią górale. Już się cieszy na tą ciszę i szczebiotanie ptaków. „Albo, albo” – pomyślałem sobie. Na to pierwsze to można liczyć na 100%.
Tylko mam wątpliwość jedną - jesienią? Szczebiotanie ptaków? W Polsce? - Jedyny śpiew, jaki można usłyszeć w lesie to głos kruka i pojedyncze skwirnięcia sikor. Wiem, bo las (duży las) mam 80 m od domu. Wprawdzie kruka zaliczamy do ptaków śpiewających, ale czy o taki śpiew ptasząt chodziło? Ale my teraz na urlop. Będziemy kochać przyrodę, a las zwłaszcza. I nic to, że przez cały rok to z lasem mamy kontakt tylko w święta, jak przystrajamy jodełkę, Sztuczną na ogół. My pakujemy się z rodziną w samochód i dawaj! Jedziemy. „O tu. Patrz na mapę. Tu. Zdzichowie mówili, że jest piękne miejsce”. Zajeżdżamy gdzieś, gdzie psy szczekają stekami, a wrony latają machając tylko jednym skrzydłem , bo drugim zasłaniają sobie oczy, żeby tej dziury tam na dole nie widzieć. Wróble, z tego samego powodu, latają do góry łapkami. Wiatr dmucha, deszcz jak to normalnie w czasie złotej, naszej jesieni. Zasiedlamy bungalow pod olchami bez obaw, bo sezon na kleszcze już minął. Niedługo potem, ubrani jak Lapończycy, zakapturzeni, brniemy kaloszami przez podmokły, bagnisty las. Z góry co chwila leci jakaś gałąź. Trafi? Nie trafi? Oj!... Jednak nie trafiła. Wieczorem miał być grill, ale jemy po kawałku suchego chleba, bo brykiet już zawilgł i nie chce się palić. W dresach wchodzimy do zimnej i wilgotnej pościeli. Gasimy światło. Piecyk elektryczny został w domu. Leżymy. Nareszcie. „Dobranoc” – słyszymy. Uchylamy powiekę. Z konta kłania się nam czerwony, rogaty diabeł. Takie miejsce. Rano okazuje się, że albo żonę ten bies przekabacił, albo i coś więcej, bo ta odmawia wszystkiego ze zrobieniem śniadania włącznie. Dzieci budzą się jakieś ponure. Temperatura wyraźnie spadła nie tylko na dworze. Nie pada. Siąpi. Po trzech dniach wiesz już na pewno, że dzieci przestały cię kochać, a z żony masz WROGA. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak zadzwoni do mamusi… Męska duma nakazuje zostać. Rozsądek – zrejterować. Pod psychicznym naciskiem rodziny wracamy czym prędzej. Znów nasze miasto, nasz dom i nasze mieszkanko. A przed nami jeszcze dziesięć dni urlopu!
Taki urlop w mieście to całkiem co innego. Są stada wróbli i stada-stad gołębi, więc ćwierkaniu i gruchaniu końca nie ma. To nic, że tego nie słychać, bo zagłusza je telewizor sąsiada. Otwieramy sobie okno z drugiej strony naszego mrówkowca i już mamy wytęskniony śpiew... miasta: wizgot tramwajów na łukach szyn, pomrukiwanie autobusów (te, co mają ruję chyba, co stają to piszczą z uciechy, choć może to nie ruja, tylko takie nieletnie panienki? Nie wiem dokładnie...), motory czasem rykną, jakby im się testosteron ulewał i były po Viagrze, a limuzyny patrząc wężowymi oczami z sykiem opon przemykają w tym wszystkim niby nierealne żuki. A z oddali dochodzi radosne iii-uuu-iii-uuu-iii-ała-ała-ała-ała – to znów ktoś umiera. Smog świeżo pachnie, a na trawniczkach leżą i lśnią (lub nie lśnią) zdrowe kupki naszych piesków Brunów, co pouciekały z reklam, by już nie musieć żreć w koło tego Pedi-coś tam, co to z żołądka przez futerko i do pupki. Racja. Po co kiedykolwiek, gdziekolwiek wyjeżdżać, skoro tu jest tak pięknie, a przyroda trzyma nas za gardło i odetchnąć strach głębiej. Tak miło jest się bać. Lubimy to. Bo potem, to już strachu nie ma. Jak u tego komunisty Czechosłowaka: „Ja sem ne boim. Ja mam kancer”. I jak się dzieci w tym wszystkim ładnie edukują: „Mamo, mamo! Co to jest to takie pogięte, o tam?” „Ach to! To, synku, drzewo jest”. Bo rzeczywiście ono tam było… A my, napawając się tym, co nas otacza, filtrujemy wdech przez zęby, pamiętając, żeby to-to czarne od czasu do czasu wypluć i broń Boże nie połknąć. I oby do następnego urlopu. Wtedy zamkniemy się w domciu. Na durch. I nie wyjdziemy z niego przez te 14 dni ani na krok, to może nasz organizm nieco się zregeneruje słuchając szczebiotu domowników. A i dla portfela taki „niewyjazd” robi wyjątkowo dobrze. Może znów będzie okazja zajść w ciążę? Lub choćby tego spróbować… Diabli wiedzą.
ANDRZEJ AROKIS
www.domowezwierzadko.blogspot.com
kwatermistrz@poczta.onet.eu
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz