Życiowe lekcje, których nauczyłam się w Gwatemali
Autor: Katarzyna Chudzik
Trochę się już tych podróży nazbierało w moim życiu, a każda nauczyła mnie co najmniej kilku ciekawych lekcji. Tym razem chciałabym opisać kilka lekcji życiowych, jakich nauczyłam się w podróży do Gwatemali.
Lekcja 1: Najlepsze decyzje to te, podejmowane spontanicznie.
Do tej pory myślałam, że każdą podróż trzeba starannie zaplanować, bo inaczej może stać się coś złego. Tymczasem, decyzję o wyjeździe podjęłyśmy z koleżanką w ciągu godziny. Udało nam się znaleźć lot już za 3 dni, co kosztowało jedynie $275.00. Okazało się, że wcale nie trzeba planować takich wypraw z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, żeby dostać tanie bilety.
Kiedy w końcu wylądowałyśmy w naszej „ziemi obiecanej” czyli Gwatemala City, wybrałyśmy dowolną taksówkę, która zawiozła nas do przepięknej miejscowości Antigua oddalonej od stolicy o jakieś 30 km - koszt przejazdu wyniósł $20. W związku z tym, że nie zarezerwowałyśmy sobie wcześniej żadnego noclegu, wybrałyśmy się na poszukiwanie takowego, a przy okazji zwiedziłyśmy miasto. A było co oglądać, bo Antigua, jest małym kolonialnym miasteczkiem przecudnej urody, gdzie małe domki i wąskie, brukowane uliczki sprawiają, że odnosi się wrażenie jakby czas staną w miejscu - gdzieś w XVI wieku.
W końcu znalazłyśmy uroczy hostel o równie pięknej nazwie - HOLISTICO. Wewnątrz było piękne, słoneczne patio, a pokoje były czyste i schludne. Miejsce to oddalone było od centrum zaledwie o 5 minut drogi na piechotę i kosztowało jedyne $8 za noc ze śniadaniem!
Lekcja 2: Gwatemalczycy są raczej ubogim narodem – nie mają wielu rzeczy, które my uważamy za standard. Jednak posiadają luksus, którego my możemy im tylko pozazdrościć – MAJĄ CZAS!!!
Pierwszy dzień w Antigle spędziłyśmy spacerując powoli i spokojnie po malowniczych uliczkach miasteczka. Ze zdziwieniem spostrzegłyśmy, że obejście całego miasta zajęło nam zaledwie godzinę. Po drodze mijałyśmy miejscowych artystów malujących przepiękne pejzaże i sprzedających ręcznie robioną biżuterię i tekstylia. Zaglądałyśmy do każdego sklepiku i na każdy stragan w poszukiwaniu pamiątek. Tam, zamiast markowych, podobnych do siebie i drogich rzeczy dostępnych w centrach handlowych wielkich miast, zobaczyłam mnóstwo przepięknych i kolorowych ubrań, butów, torebek i biżuterii, z których każda rzecz była małym, niepowtarzalnym, ręcznie robionym dziełem sztuki, a do tego niedrogim!
Należy również podkreślić, że sprzedawcy tych pamiątek mimo dużego ruchu mieli czas porozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi i klientami – nikt tam się nie śpieszył, ani nikogo nie poganiał. Mimo biedy - wszyscy uśmiechają się do siebie, szanują się na wzajem i mają czas na rozmowę z drugim człowiekiem. Artyści ci nie zarabiają wiele, ale są szczęśliwi, bo mają czas tworzyć, to co kochają. Czy nas stać na taki luksus?
Ja, natomiast, zdałam sobie sprawę, że taka rzecz jak zakupy, którą do tej pory traktowałam jako zło konieczne czy coś, co było dla mnie stratą czasu i okropnie nudziło mnie, tutaj nabrało nagle inspirujących barw...
Lekcja 3: Nie ma lepszego przewodnika niż zdrowy rozsądek.
Po szybkim zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu zaczęłyśmy wybierać miejsca i atrakcje, które chciałybyśmy zobaczyć. W związku z tym, że miałyśmy już okazję pochodzić po mieście w poszukiwaniu hostelu, wiedziałyśmy, że w okolicy jest wiele agencji, które organizują transport do różnych ciekawych miejsc, takich jak: Tikal czyli ruiny Majów, największy targ w Gwatemali – Chichicastenango, jezioro Atitlan, plantacja kawy i inne. Po drodze zebrałyśmy dużo ulotek i mogłyśmy sobie wybrać czas i ceny jakie najbardziej nam odpowiadały, a do tego jeszcze się potargować. Gdybyśmy trzymały się rad podanych w przewodniku i chciały zaplanować to wcześniej np. przez internet, przepłaciłybyśmy kilkukrotnie.
Osobiście czytałam wywiad z autorem jednego z popularnych przewodników, w którym przyznał: "Jeśli ludzie myślą, że testowałem osobiście każdy hotel opisany na przykład w "Lonely Planet Thailand Guide", to muszą być idiotami!" - powiedział Jim Cummings, autor ponad 30 przewodników i atlasów podróżniczych i innych - "Nie dałbym rady nigdy napisać przewodnika, gdybym musiał sam testować i spać w każdym hotelu".
Z doświadczeń tych płynie taki wniosek, że najlepsze informacje, to te - uzyskane na miejscu od mieszkańców lub innych turystów, którzy korzystali już z tego, z czego my akurat chcemy korzystać.
Lekcja 4: Najlepsza kuchnia to kuchnia lokalna, gdzie przychodzi i jada najwięcej miejscowych
Jak każdy „szanujący się” przewodnik pisze, w krajach trzeciego świata, do których Gwatemala zdecydowanie należy, NIE WOLNO: pić wody czy jeść owoców umytych w tej wodzie, ani kupować jedzenia z ulicy. Na szczęście, ja nie czytałam żadnego przewodnika... W rezultacie, jadłam owoce codziennie – kupione na targu, pokrojone przez indiańską sprzedawczynię, której czystość rąk i noża pozostawiała wiele do życzenia. Za to smak świeżego mango, ananasa i innych owoców nie da się porównać z żadnym innym na świecie. Po owocowym lunchu, wieczorem udawałam się w okolice kościoła... na obiad. Tam swoje stragany z garnuszkami i grillami rozstawiały indiańskie gospodynie, których guacamole, grillowane mięso z ryżem i fasolką albo ciepła zupa po całym dniu zwiedzania, smakowały tak jak najlepszy posiłek zrobiony przez własną babcię z największą troską i miłością... Tak właśnie odżywiałam się przez większość mojego pobytu w Gwatemali – dzięki temu czułam się znakomicie, miałam dużo sił, a przy okazji więcej pieniędzy na zwiedzanie, gdyż jedzenie z ulicy i targu było 5 lub 6 razy tańsze niż w średniej klasy restauracjach.
Lekcja 5: Nawet najlepszy plan jest NICZYM wobec sił natury!
Pewnego pięknego dnia zaplanowałyśmy w końcu wyjazd na ruiny Majów czyli Tikal. Aby dostać się w to miejsce trzeba jechać całą noc (10 godzin), aby pozwiedzać ruiny w ciągu dnia, i wracać w ciągu następnej nocy. Podekscytowane tą podróżą spakowałyśmy się i wymeldowałyśmy z hostelu. Jednak w ciągu dnia zaczęło robić się coraz zimniej a deszcz zacinał coraz mocniej – do naszego miasteczka zbliżał się sztorm tropikalny... My jednak o tym nie wiedziałyśmy - byłyśmy przekonane, że to zwykła burza i przez cały dzień chodziłyśmy po uliczkach Antiguy w płaszczach przeciwdeszczowych i w klapkach. Dopiero późnym popołudniem, kiedy woda płynąca ulicami sięgała już naszych kolan zaniepokoiłyśmy się nieco. W końcu na jednych z zaryglowanych drzwi jakiejś restauracji zobaczyłyśmy napis: „CLOSED FOR THE TROPICAL STORM”!
Rzecz jasna, nasza wycieczka na ruiny Majów została odwołana. Na szczęście w naszym hostelu wciąż były dla nas miejsca... Odetchnęłyśmy z ulgą, a że w związku ze sztormem pozbawieni byliśmy prądu, wraz z innymi mieszkańcami hostelu spędziliśmy wyśmienity wieczór przy świecach i dobrym winie...
Następnego wieczoru znowu nie udało nam się wyjechać do Tikal, ponieważ mimo lepszej pogody drogi nadal były nieprzejezdne. Jednak trzecia próba powiodła się. Z samego rana dotarłyśmy do Tikal i miałyśmy piękna pogodę przez cały dzień, co pozwoliło nam w pełni podziwiać starożytne miasteczko i jego przepiękne piramidy położone w samym środku tropikalnego lasu.
Po wszystkich perypetiach, powodziach i sztormach byłyśmy przekonane, że już nic gorszego nie może się wydarzyć. I zaraz po powrocie z Tikal zaplanowałyśmy sobie wejście na pobliski wulkan PACAYA. Nie zdążyłyśmy! Właśnie w tym dniu wulkan się uaktywnił i zaczął regularnie wybuchać, w rezultacie czego kilka osób zginęło, a kilka innych odniosło obrażenia.
Sam wybuch wulkanu, na szczęście, nie dotknął nas bezpośrednio, jednak pokrzyżował nam wszystkie inne plany. Okazało się, że zostałyśmy „skazane” na przedłużone wakacje, gdyż z powodu pyłu wulkanicznego wszystkie loty zostały wstrzymane do odwołania! Mnie osobiście taka perspektywa nawet ucieszyła, tym bardziej, że nadal miałyśmy możliwość pozostania w naszym przytulnym hostelu, a dzienny koszt pobytu w Gwatemali z noclegiem i jedzeniem był znacznie niższy niż w NY, więc nie musiałam martwić się o koszty.
Postanowiłyśmy zatem skorzystać z podarowanego przez los dodatkowego czasu i wyruszyłyśmy w dalszą drogę, aby zobaczyć piękne plaże San Salvadoru i stamtąd złapać samolot powrotny do NY. Na miejscu okazało się, że piękne plaże „zniknęły”, gdyż zostały zupełnie zalane przez ostatni sztorm, który wyrzucił na brzeg wiele odpadków i nieczystości... Ale niezrażone niczym postanowiłyśmy skorzystać z innych atrakcji – okoliczne bary i knajpki każdego wieczoru zapewniały muzykę na żywo, wolny wstęp i promocyjne ceny z powodu sztormu, który niewątpliwie wpłynął na zmniejszenie obrotów miejscowych handlarzy. Jednym słowem nie ma tego złego,...
Podsumowując, muszę przyznać, że była to jedna z najciekawszych wypraw w moim życiu. Mimo klęsk żywiołowych i innych niespodziewanych przygód, lub raczej dzięki nim, udało nam się zobaczyć o wiele więcej miejsc i poznać wielu ciekawych ludzi, a co najciekawsze - nauczyć się czegoś o sobie samym.
Zapraszam do odwiedzenia tego niezwykłego kraju.
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz