piątek, 29 listopada 2019

Polski smak lata, czyli kanapki w cieniu starego drzewa

Polski smak lata, czyli kanapki w cieniu starego drzewa


Autor: Magdalena Banach


Polskie lato bywa kapryśne jeśli chodzi o pogodę, ale nie można dawać za wygraną! Gdy tylko pojawia się słońce warto przygotować pyszne kanapki i wybrać się na piknik lub wycieczkę rowerową, po smak radości i życia!


Smak kanapki jedzonej w cieniu drzewa!Nie każdy może liczyć na urlop w ciepłych krajach, z różnych względów czasem całe lato zostajemy w domu, co oczywiście nie napawa nas optymizmem... Z trudem znosimy upały w betonowej dżungli, ale kiedy przychodzą deszcze i ochłodzenie wcale nie jest łatwiej – tak źle i tak niedobrze! Sąsiedzi wracają opaleni z wakacji i opowiadają o swoich podróżach, a my zmuszamy się do zachwytu, znajomi zapraszają na pokaz zdjęć z Chorwacji, a my szukamy kolejnej wymówki, by do nich nie wpaść z wizytą... Ale tak nie musi być! Sposobem na lato w mieście są krótkie wypady na łono natury i tak zwane małe przyjemności dnia codziennego, na poprawę humoru czasem wystarczy spacer starówką, mała kawa przy barze, lody, albo hamburger!

Piknik

Dobrym pomysłem na miłe spędzenie popołudnia jest piknik. Żeby go zorganizować potrzebne są przede wszystkim dobre chęci i towarzystwo, ale oczywiście nigdzie nie jest powiedziane, że nie można zorganizować pikniku solo! Jeśli brakuje Ci kompana zrób sobie ulubioną kanapkę, weź koc, dobrą książkę i udaj się do parku; usiądź w cieniu drzewa, koniecznie wyłącz telefon i rozkoszuj się chwilą, która jest tylko dla Ciebie! Jeśli masz ochotę na towarzystwo umów się ze znajomymi, zaproś rodziców albo sąsiadkę, która też wydaje się być zmęczona codziennością. A jeśli masz rodzinę, to rzecz jasna wybierz się z partnerem i dziećmi, dla których obiad w postaci kolorowych kanapek na świeżym powietrzu będzie powodem, by nadać Ci tytuł najukochańszego rodzica!

Miejsce na piknik

Wybierz piękne miejsce na piknikDobre miejsce na piknik to miejski, zadbany park gdzie nie są wyprowadzane psy, polana w lesie, łąka nad jeziorem, czy wał okalający rzekę – w ten sposób będziemy mieli zagwarantowany niezapomniany widok! W każdym razie warto wybrać się tam, gdzie cichnie uliczny gwar, gdzie nie słychać i nie czuć samochodów i jest dużo zieleni, a najlepiej usiąść pod rozłożystym, starym dębem. Sceneria pikniku jest tak samo ważna jak dobre kanapki i przekąski, które przygotujesz na tę okazję. Nie wierzę w tłumaczenia, że nie ma gdzie urządzić pikniku; Polska jest tak pięknym krajem, że w promieniu kilku kilometrów od każdej miejscowości, na pewno znajdzie się zachwycający dech w piersiach krajobraz – wystarczy chcieć go zobaczyć!

Kulinarne przygotowania

Dobre kanapki na piknik!Na piknik niezastąpione są domowej roboty, swojskie hamburgery. Można przygotować je ze specjalnego pieczywa albo ze zwykłych bułek i kotletów mielonych. Takie kanapki można przygotować z dodatkiem warzyw, na przykład sałaty, pomidora i ogórka oraz oczywiście z sosem majonezowym! Jeśli brakuje nam pomysłu na kompozycje, to liczne przepisy na hamburgery znajdziemy na kulinarnych serwisach internetowych. Oprócz kanapek przydadzą się słone paluszki, krakersy i owoce, które należy umyć w domu i włożyć do specjalnych, zamykanych pojemniczków. W zależności od pogody, miejsca i towarzystwa zabieramy ze sobą stosowne napoje. Zawsze warto mieć zwykłą wodę mineralną, która może się przydać nie tylko do picia ale i opłukania rąk. Do termosu możemy wziąć kawę lub herbatę, ale jeszcze lepiej byłoby zabrać ugotowany przez nas kompot, to nadałoby naszej wyprawie letniego smaku! Jeśli wybieramy się na piknik poza miasto tylko w gronie dorosłych osób, to jak najbardziej możemy zabrać butelkę wina, które w połączeniu z kanapkami będzie cudownym, relaksującym akcentem... Do piknikowego kosza możemy zabrać to, na co mamy ochotę, ale najwygodniej jest przygotować potrawy, których jedzenie nie wymaga użycia noża i widelca; to dlatego kanapki są najlepszym rozwiązaniem!

Wskazówki – co warto zabrać na piknik

Piękne miejsca są wokół nas!Aby nasz wypad za miasto był udany, warto pamiętać o kilku rzeczach, które należy ze sobą zabrać:

Piknikowy kosz wiklinowy – nada naszej wyprawie wiejskiego charakteru no i pomieści kulinarne cudeńka, które przygotowaliśmy w domu.

Koc – piknik charakteryzuje się tym, że siedzimy na ziemi, dlatego nie bierzemy turystycznego stolika i krzeseł, ale rozścielamy duży koc i czerpiemy radość z siedzenia w cieniu starego drzewa.

Napoje – pamiętajmy żeby zabrać ze sobą nie tylko pyszne kanapki, ale także coś do picia, by nie okazało się, że aby ugasić pragnienie musimy wracać do miasta!

Preparat na komary i owady – weźmy ze sobą spray na komary i kleszcze, w przeciwnym razie nasz piknik nie potrwa dłużej niż pięć minut i wszyscy wiemy dlaczego!

Ściereczki, ręczniki papierowe – na pewno przyda się lniana ściereczka, a gdy dzieci zabiorą się za jedzenie hamburgerów niezbędne będą serwetki lub kuchenne ręczniki papierowe.

Worek na śmieci – weź ze sobą worek na śmieci, by po zakończonej biesiadzie uporządkować miejsce – nigdy nie zostawiaj po sobie papierków, butelek i innych opakowań!

Książka, gra planszowa, piłka – warto zabrać ze sobą coś czym zajmą się dzieci, a jeśli wybierasz się sam weź ulubioną książkę, nawet gdybyś miał zasnąć po przeczytaniu kilku stron!

Aparat fotograficzny – zabierz aparat, by uwiecznić te radosne chwile, pozwolą Ci bowiem uwierzyć, że lato w mieście też może być udane i wystarczy tylko chcieć, by spędzić cudowne popołudnie!


Magdalena Banach

http://www.inet-partner.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Zwiedzanie na ekranie

Zwiedzanie na ekranie


Autor: Monika Ł.


Jest noc. Właśnie opuściłeś Kościół Mariacki i udajesz się w kierunku Sukiennic. Jest to ostatni etap tej podróży na dziś. Jutro po pracy, zwiedzisz Warszawę. Pojutrze Poznań. A wszystko możliwe za pomocą komputera.


Technologia poszła naprzód nawet i w turystyce. Coraz większym powodzeniem cieszy się wirtualne zwiedzanie Polski. Już nie potrzeba brać urlopu, pakować plecaka i rezerwować biletu. Wystarczy zasiąść przed komputerem i w jednym momencie można znaleźć się w mieście na II końcu Polski. Za pomocą ekranu możesz zobaczyć zamki, kościoły, katedry, mola, latarnie morskie itp. Bez potrzeby kupowania biletów, stania w kolejkach i użerania się z innymi turystami. To tak naprawdę Ty decydujesz, ile czasu spędzisz w danym miejscu, bo z wirtualnego muzeum nikt Ciebie nie wygoni. Nie musisz przejmować się nakazami o zachowaniu ciszy czy zakazami o niewnoszeniu jedzenia. Wirtualne wycieczki umożliwiają Ci również spędzenie nocy w luksusowym i drogim hotelu w ścisłym centrum czy to Krakowa czy Stolicy.

A tak z innej beczki, pomysłodawcy projektu, twierdzą że turystyka pójdzie w kierunku tej wirtualnej. W końcu, skoro Internet gwarantuje zwiedzanie zabytków za darmo i we własnych czterech ścianach, to po co się tłuc pociągami czy autobusami i wydawać pieniądze?!

Uważam, że jednak pomysłodawcy się mylą. Fakt, na pewno znajdzie się grupa fascynatów tego projektu,która piesze zwiedzanie miasta zamieni na wirtualne zwiedzanie na fotelu, ale pewnie nie będzie wiele takich osób. Magii wielu miejsc nie da się przekazać za pomocą komputerowego ekranu. Uważam, że w procesie zwiedzania muszą wziąć udział wszystkie nasze zmysły. Ekran da nam tylko wrażenia wzrokowe, no owszem, słuchowe też, ale jaki sens ma odsłuchanie hejnału krakowskiego przez głośniki?! Zwiedzanie to też spacer po starych uliczkach, spróbowanie lokalnych przysmaków i rozmowa z mieszkańcami miasta. Co prawda, bezpośrednie wycieczki kosztują w przeciwieństwie do wirtualnych, ale zapewniają prawdziwe doznania.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Urlop

Urlop


Autor: AROKIS


Troszkę pożartuję.
Usłyszałem, jak ktoś powiedział, że tak ułożył sobie plany urlopowe, żeby wyjechać jesienią. Na urlop jesienią? „Tys piknie” – jak mówią górale. Już się cieszy na tą ciszę i szczebiotanie ptaków. „Albo, albo” – pomyślałem sobie. Na to pierwsze to można liczyć na 100%.


Tylko mam wątpliwość jedną - jesienią? Szczebiotanie ptaków? W Polsce? - Jedyny śpiew, jaki można usłyszeć w lesie to głos kruka i pojedyncze skwirnięcia sikor. Wiem, bo las (duży las) mam 80 m od domu. Wprawdzie kruka zaliczamy do ptaków śpiewających, ale czy o taki śpiew ptasząt chodziło? Ale my teraz na urlop. Będziemy kochać przyrodę, a las zwłaszcza. I nic to, że przez cały rok to z lasem mamy kontakt tylko w święta, jak przystrajamy jodełkę, Sztuczną na ogół. My pakujemy się z rodziną w samochód i dawaj! Jedziemy. „O tu. Patrz na mapę. Tu. Zdzichowie mówili, że jest piękne miejsce”. Zajeżdżamy gdzieś, gdzie psy szczekają stekami, a wrony latają machając tylko jednym skrzydłem , bo drugim zasłaniają sobie oczy, żeby tej dziury tam na dole nie widzieć. Wróble, z tego samego powodu, latają do góry łapkami. Wiatr dmucha, deszcz jak to normalnie w czasie złotej, naszej jesieni. Zasiedlamy bungalow pod olchami bez obaw, bo sezon na kleszcze już minął. Niedługo potem, ubrani jak Lapończycy, zakapturzeni, brniemy kaloszami przez podmokły, bagnisty las. Z góry co chwila leci jakaś gałąź. Trafi? Nie trafi? Oj!... Jednak nie trafiła. Wieczorem miał być grill, ale jemy po kawałku suchego chleba, bo brykiet już zawilgł i nie chce się palić. W dresach wchodzimy do zimnej i wilgotnej pościeli. Gasimy światło. Piecyk elektryczny został w domu. Leżymy. Nareszcie. „Dobranoc” – słyszymy. Uchylamy powiekę. Z konta kłania się nam czerwony, rogaty diabeł. Takie miejsce. Rano okazuje się, że albo żonę ten bies przekabacił, albo i coś więcej, bo ta odmawia wszystkiego ze zrobieniem śniadania włącznie. Dzieci budzą się jakieś ponure. Temperatura wyraźnie spadła nie tylko na dworze. Nie pada. Siąpi. Po trzech dniach wiesz już na pewno, że dzieci przestały cię kochać, a z żony masz WROGA. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak zadzwoni do mamusi… Męska duma nakazuje zostać. Rozsądek – zrejterować. Pod psychicznym naciskiem rodziny wracamy czym prędzej. Znów nasze miasto, nasz dom i nasze mieszkanko. A przed nami jeszcze dziesięć dni urlopu!

Taki urlop w mieście to całkiem co innego. Są stada wróbli i stada-stad gołębi, więc ćwierkaniu i gruchaniu końca nie ma. To nic, że tego nie słychać, bo zagłusza je telewizor sąsiada. Otwieramy sobie okno z drugiej strony naszego mrówkowca i już mamy wytęskniony śpiew... miasta: wizgot tramwajów na łukach szyn, pomrukiwanie autobusów (te, co mają ruję chyba, co stają to piszczą z uciechy, choć może to nie ruja, tylko takie nieletnie panienki? Nie wiem dokładnie...), motory czasem rykną, jakby im się testosteron ulewał i były po Viagrze, a limuzyny patrząc wężowymi oczami z sykiem opon przemykają w tym wszystkim niby nierealne żuki. A z oddali dochodzi radosne iii-uuu-iii-uuu-iii-ała-ała-ała-ała – to znów ktoś umiera. Smog świeżo pachnie, a na trawniczkach leżą i lśnią (lub nie lśnią) zdrowe kupki naszych piesków Brunów, co pouciekały z reklam, by już nie musieć żreć w koło tego Pedi-coś tam, co to z żołądka przez futerko i do pupki. Racja. Po co kiedykolwiek, gdziekolwiek wyjeżdżać, skoro tu jest tak pięknie, a przyroda trzyma nas za gardło i odetchnąć strach głębiej. Tak miło jest się bać. Lubimy to. Bo potem, to już strachu nie ma. Jak u tego komunisty Czechosłowaka: „Ja sem ne boim. Ja mam kancer”. I jak się dzieci w tym wszystkim ładnie edukują: „Mamo, mamo! Co to jest to takie pogięte, o tam?” „Ach to! To, synku, drzewo jest”. Bo rzeczywiście ono tam było… A my, napawając się tym, co nas otacza, filtrujemy wdech przez zęby, pamiętając, żeby to-to czarne od czasu do czasu wypluć i broń Boże nie połknąć. I oby do następnego urlopu. Wtedy zamkniemy się w domciu. Na durch. I nie wyjdziemy z niego przez te 14 dni ani na krok, to może nasz organizm nieco się zregeneruje słuchając szczebiotu domowników. A i dla portfela taki „niewyjazd” robi wyjątkowo dobrze. Może znów będzie okazja zajść w ciążę? Lub choćby tego spróbować… Diabli wiedzą.


ANDRZEJ AROKIS

www.domowezwierzadko.blogspot.com

kwatermistrz@poczta.onet.eu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Roadtrip? Pewnie!

Roadtrip? Pewnie!


Autor: Monika Dywijska


Wakacje to okres, podczas którego powinniśmy wypocząć i zrelaksować się. Należy jednak zauważyć, że dla każdego ten relaks wygląda inaczej. Jedni lubią statyczny wypoczynek, polegający na leżeniu plaskiem nad morzem lub przy basenie.


Dla innych trochę leżenia, trochę zwiedzania, a jeszcze dla innych relaks to ciągła podróż i niemożność usiedzenia w jednym miejscu przed dłuższy czas. I właśnie o takich osobach chciałabym dziś napisać.

Jednym ze sposobów na aktywny wypoczynek jest podróż objazdowa samochodem. I jest to jedne z najlepszych rozwiązań, pod warunkiem, że mamy stałą paczkę, na której możemy polegać w każdych warunkach. Jeśli chcemy wybrać się na podróż samochodem po Europie, musimy tylko zebrać ludzi i zorganizować noclegi w poszczególnych miejscach. Tylko? No właśnie, wcale nie – wybór odpowiedniego noclegu to nie jest banalna sprawa. Kolejna sprawa – ustalenie odpowiedniej trasy. Trzecia sprawa – wszelkie mapy i przewodniki turystyczne, które trzeba ze sobą zabrać, żeby zwiedzać świadomie. Czwarta sprawa – nie wiadomo, jakie ubrania ze sobą zabrać, bo nie znamy pogody. Jeśli jednak jest się dobrze zorganizowanym, to możemy założyć, że nasza wycieczka na pewno wypali.

Jeśli nasz samochód nie jest zbyt duży, warto zastanowić się nad zabraniem maksymalnie czterech osób (trzy plus kierowca), ponieważ, jeśli wybieramy się na tydzień lub dłużej, to wiele miejsca zajmą też bagaże. Trzeba też zaopatrzyć się w jedzenie, chyba że zakładacie, że na każdym postoju będziecie je kupować. Warto też zastanowić się nad nawigacją, chociaż w takich sytuacjach, podczas podróży po Europie, lepsze mogą się okazać mapy samochodowe, ponieważ nawigacje zwykle posiadają mapy z przed dwóch, trzech lat. Jeśli mamy taką możliwość, zaktualizujmy je. Pamiętaj też o tym, aby w samochodzie było co najmniej dwóch kierowców. Jedna osoba fizycznie sobie z tym nie poradzi. Trzeba się koniecznie zmieniać. Zapewne wiesz, kto z Twoich znajomych posiada prawo jazdy, ale jeśli okaże się, że nie do końca znasz ekipę, z którą się wybierasz – koniecznie spytaj.

Bardzo ważnym elementem roadtripu jest zabranie ze sobą odpowiedniej waluty dla każdego kraju. Jeśli zwiedzamy wyłącznie Europę Zachodnią, najprawdopodobniej wystarczy euro, jeśli jednak wybieramy się na południe lub wschód Europy, lepiej zakupić dodatkowe waluty.

Wracając do zgranej paczki – to bardzo ważne, żeby była to grupa przyjaciół, która zna się od zawsze i toleruje wszystkie swoje dziwne zachowania. Dlaczego? Ponieważ większość czasu spędzicie w samochodzie, na bardzo małej przestrzeni, w której niewiele będzie brakowało do kłótni, która może zepsuć wypad całej dalszej wycieczki, nie tylko osób, które się pokłócą. Nie zabieraj ze sobą kogoś, z kim często walczysz na słowa. Szkoda Twojego urlopu.

Podsumowując, roadtrip to doskonały wypad dla zgranej paczki przyjaciół i ludzi młodych, którzy lubią prowadzić samochód i zwiedzać poszczególne kraje na „szybko”, aby tylko zdążyć zwiedzić kolejny. Na pewno każdy amator aktywnego wypoczynku świetnie się odnajdzie w takiej sytuacji.


M.B.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

czwartek, 28 listopada 2019

Świat jest księgą...

Świat jest księgą...


Autor: Katarzyna Chudzik


Moją opowieść o podróży do Peru zacznę od cytatu. „Świat jest księgą – ktoś, kto nie podróżuje, czyta jedną jej stronę.” - Św. Augustyn


Moja podróż do Peru była wręcz „Księgą Magiczną”, pełną zaklęć i nieoczekiwanych zwrotów akcji.Bohaterowie pojawiający się na mojej drodze to zwykli ludzie, którzy okazują się być czarownikami, dobrymi wróżkami i niezwykłymi nauczycielami.

Oto kilka rozdziałów z tej księgi:

O tym, jak zrozumiałam tajemną mowę... hiszpańską

W podróż do Peru wybrałam się totalnie nieprzygotowana – właściwie, to jechałam z zamiarem odwiedzenia koleżanki w Limie. W stolicy Peru spędziłam weekend i tu stała się pierwsza przedziwna rzecz – znając kilka słów po hiszpańsku rozmawiałam przez kilka godzin z dziewczyną z Argentyny, która znała zaledwie kilka słów po angielsku. Mając do dyspozycji w sumie 12-15 słów opowiedziałyśmy sobie całe życie, a rozmowa zakończyła się o 3:00 nad ranem. Podczas tej rozmowy Nancy opowiedziała mi między innymi o swojej wizycie na Machu Picchu, czym zachęciła mnie do odwiedzenia tego magicznego miejsca. W ten sposób zapadła kolejna spontaniczna decyzja, aby niezwłocznie udać się tam.

Okazało się że, język nie jest żadną przeszkodą w podróżowaniu – wystarczy „dostroić swoje fale”, otworzyć serce i umysł i po prostu chcieć porozumieć się z drugim człowiekiem. Po tej niezwykłej konwersacji mój zasób słów z języka hiszpańskiego znacznie się powiększył, dlatego nie miałam większych obaw, aby dalej podróżować samotnie. I tak dotarłam na Machu Picchu. Dojechałam tam porannym pociągiem (wyjazd z miejscowości Ollantaytambo o 6:00 am), dzięki temu miałam okazję oglądać ruiny wyłaniające się z porannych mgieł, a chwilę później w blasku promieni słonecznych. Jedyne co mi tam przeszkadzało to niezliczona ilość turystów... takich jak ja, poniekąd. I ciężko mi znaleźć słowa, aby opisać to miejsce – tam po prostu trzeba być! Jedyna rada, jakiej mogę udzielić, to rozsądne przygotowanie budżetu. Aby dostać się na Machu Picchu pociągiem, potrzeba w sumie około $160-$200 – co obejmuje bilet na pociąg, bilet autobusowy, który wiezie nas na górę, oraz bilet na ruiny. Inna droga prowadząca na Machu Picchu to Inca Trial – za 4 dni marszu przez Andy płaci się około $450.

Jak spotkałam mojego Anioła Stróża...

Pewnego razu, podczas pobytu w Cuzco, postanowiłam wybrać się do przepięknej miejscowości Pisaq, oddalonej od Cuzco o godzinę jazdy autobusem (cena biletu w jedną stronę wynosi .80 centów). Pisaq słynie z targowiska, gdzie można kupić wiele pamiątek o wiele taniej niż w typowo turystycznych miejscach.

Na miejscu wysiadłam z autobusu i stałam tak przez chwilę zastanawiając się w którą stronę powinnam się udać. Obróciłam się, żeby jeszcze rozejrzeć się i w tym momencie zobaczyłam stojącego przede mną młodego, białego mężczyznę, który zapytał mnie po angielsku, czy przypadkiem nie potrzebuję pomocy. Zdziwiłam się, bo nie było go w tym samym autobusie, którym ja przyjechałam. Również wcześniej nie widziałam nikogo czekającego na przystanku autobusowym, na którym wysiadłam. Zapytałam o drogę na targowisko, a on nie dość, że zaprowadził mnie tam, to jeszcze towarzyszył mi podczas robienia zakupów. W związku z tym że mówił perfekcyjnie po hiszpańsku, wynegocjował mi najniższe możliwe ceny. Poza tym przez cały czas nie odstępował mnie na krok, pilnujac, żeby „księżniczka” przypadkiem się nie zgubiła i żeby nikt jej nie okradł... Okazało się , że Alexandro (tak miał na imię) przyjechał z Argentyny kilka dni wcześniej. Planował wybrać się na Machu Picchu, więc tym razem ja mogłam mu pomóc, dzieląc się swoimi doświadczeniami. Podziękowaliśmy sobie na wzajem za miłe towarzystwo i pożegnaliśmy się życząc sobie przyjemnej podróży, po czym poszliśmy - każde w swoją stronę.

Wkrótce okazało się, że nasze księgi mają więcej wspólnych kartek... Po pożegnaniu Alexandro, udałam się na inną część targu na przepyszny owocowy lunch i zaraz potem złapałam autobus powrotny. Do Cuzco dotarłam po południu i postanowiłam wracać do mojego hostelu trochę inną drogą, aby zwiedzić tę część miasta, której jeszcze nie miałam okazji oglądać. Po kilkunastu minutach spacerowania mniej znanymi, bocznymi uliczkami usłyszałam znajomy głos: ”How are you?”. Podniosłam głowę - na przeciwko mnie, jak spod ziemi, wyrósł nie kto inny - tylko Alexandro! „Kim ty jesteś chłopie?” – pomyślałam, i założę się, że on pomyślał o mnie to samo. Powiedziałam, że chciałabym jeszcze dzisiaj odwiedzić muzeum mojej imienniczki czyli Klasztor św. Katarzyny. Alexandro z ochotą przystał na tę propozycję i razem udaliśmy się w stronę muzeum. I tutaj okazało się, że mój „Anioł Stróż” znowu pojawił się o właściwym czasie we właściwym miejscu, bo dzięki niemu weszłam do muzeum za połowę ceny – Alexandro wykorzystał swoją zniżkę studencką na nas oboje.

Po zwiedzaniu muzeum pożegnaliśmy się po raz kolejny. Do końca mojej podróży nie spotkałam go już więcej, ale spotkałam kilka innych osób w podobnych niespodziewanych okolicznościach, które pojawiały się nagle tylko po to, aby mi pomóc.

Tajemny język hiszpański – II stopień wtajemniczenia

Dnia następnego, spacerując po Cuzco, poczułam się nieco zmęczona - rozrzedzone powietrze i brak tlenu na tej wysokości robią swoje. W związku z tym, że nie było wolnej ławki na skwerku, dosiadłam się do pewnego drzemiącego pana. Kiedy tylko usiadłam, ów dżentelmen natychmiast obudził się i zaczął ze mną rozmawiać jakby znał mnie od lat i właśnie na mnie czekał. Okazało się, że Juan Antonio jest urzędnikiem pracującym w miejscowym departamencie edukacji. I chyba, w związku ze swoim zawodem, postawił sobie za cel nauczyć mnie lepiej mówić po hiszpańsku.

Była to najtrudniejsza, najciekawsza i najbardziej przydatna lekcja w moim życiu. Przede wszystkim, wszystkie słowa i zwroty tłumaczone były z hiszpańskiego na hiszpański! W związku z tym, do tłumaczenia trzeba było używać wszelkich możliwych zdolności aktorskich, wyczucia i intuicji. W czasie tej lekcji poruszyliśmy różne tematy, ale najciekawsze dla mnie było to, że Peruwiańczycy wiedzą tak dużo o Polsce - nie tylko z powodu Papieża-Polaka, ale pamiętają na przykład, że jakieś 30 lat temu na mistrzostwach świata w piłce nożnej słynny „król strzelców” – Grzegorz Lato - strzelił peruwiańskiej drużynie gola, w skutek czego Peru musiało pożegnać się z marzeniami o medalu.

Poza ciekawostkami, jakimi uraczył mnie „Mistrz Mowy Tajemnej” – Juan Antonio, okazało się że, wszystkich tych zwrotów i „magicznych zaklęć” hiszpańskich, które włożył mi do głowy będę musiała użyć już następnego ranka. Po niezwykłym spotkaniu z Juanem, tego samego wieczoru wyjeżdżałam do Puno – miejscowości portowej nad jeziorem Titicaca, położonego jeszcze wyżej niż Cuzco (niecałe 4000 metrów n.p.m.). Zaraz po przyjeździe, chciałam udać się na wycieczkę po jeziorze, aby zwiedzić słynne wyspy pływające i nie tylko. Gdy dotarłam na miejsce i wysiadłam z autobusu wraz z innymi podróżnymi, natychmiast okrążyli nas przedstawiciele agencji turystycznych, z których chyba nikt nie mówił po angielsku. Mną „zajęła się” kobieta o indiańskich rysach, która w odróżnieniu od innych białych agentów powoli i spokojnie odpowiadała na każde moje pytanie i tłumaczyła mi jak zorganizowana jest taka wycieczka. Nagle zorientowałam się, że od ponad pół godziny rozmawiam z nią po hiszpańsku, używając dokładnie tych samych słów i zwrotów, które poprzedniego dnia „zainstalował” na moim „twardym dysku” Juan Antonio. Mało tego - udało mi się nawet wynegocjować niższą cenę - (około $25 za dwu dniową wycieczkę z przewodnikiem, z noclegiem i jedzeniem).

O zaklinaczce deszczu z jeziora Titicaca

Podczas rejsu po jeziorze Titicaca miałam okazję poznać wspaniałych ludzi – podobnych do mnie podróżników – samotników pochodzących z rożnych zakątków świata. Swoją drogą, nie wiedziałam, że aż tyle osób podróżuje samotnie, a wśród nich zdecydowanie przeważa płeć piękna...

Jezioro Titicaca w połowie należy do Peru, a w drugiej połowie do Boliwii. Jego nazwa jest połączeniem słów pochodzących z dwóch języków indiańskich – Kechua i Aimara. W wolnym, lecz niezbyt precyzyjnym tłumaczeniu, Titicaca oznacza „Great Lion Mountain”. Faktycznie, zdjęcia satelitarne jeziora odzwierciedlają kształt pumy polującej na królika. Tylko skąd wiedzieli o tym rdzenni mieszkańcy tamtych terenów już tysiące lat temu, nie mając do dyspozycji takich cudów techniki, jakimi my dysponujemy. Zastanawiam się do czego właściwie potrzebna jest nam ta cała „nowoczesna” technologia. Okazuje się, że my – współcześni ludzie budujemy super-maszyny tylko po to, aby potwierdzić to, co starożytni wiedzieli dawno temu – i to bez statków kosmicznych, teleskopów, satelitów itp. Okazuje się, że można żyć i bez tego, jak i bez innych znanych nam udogodnień. Dowodem na to są ludzie mieszkający na wyspie Amantani na jeziorze Titicaca. Żyją tam od tysięcy lat bez prądu czy bieżącej wody, które to wynalazki - my uważamy za standard. Jednak ludzie ci są tak bardzo związani ze swoją ziemią i z naturą, że potrafią intuicyjnie odczytać znaki pochodzące z przyrody, i to bez używania specjalistycznych sprzętów.

Na wyspie Amantani zostałam zakwaterowana wraz z dwiema innymi koleżankami w domu miejscowej rodziny. Po całym dniu zwiedzania wyspy i wspinania się na najwyższy jej punkt (ponad 4000m n.p.m.) każdy miałby ochotę na długą gorącą kąpiel. Wiedziałam jednak o tym, że na wyspie nie ma czegoś takiego jak bieżąca woda, a co dopiero łazienka... Zapytałyśmy więc nieśmiało gospodyni o odrobinę wody do umycia twarzy – „przecież muszą coś pić, w końcu częstowali nas herbatą” – myślałam sobie. Matilda (tak miała na imię nasza gospodyni) uśmiechnęła się z przekąsem i popatrzyła w niebo. „Dzisiaj wody nie ma” – powiedziała, „ale jutro rano będzie”.

Byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły zastanawiać się nad jej słowami. Zasnęłam zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki. W nocy obudził mnie jednak odgłos bębniącego o dachówki ulewnego deszczu – w tym momencie zrozumiałam co miała na myśli Matilda. I faktycznie, rano czekały na nas przygotowane miski z wodą, w których można było dokonać porannej „ablucji”. Powietrze natomiast pachniało świeżutką miętą, która obficie porastała całą wyspę. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki „miętowy oddech”, zanurzyłam dłonie i twarz w krystalicznej, aksamitnie miękkiej wodzie „prosto z nieba” - poczułam się jakbym była w luksusowym spa. Zaraz potem czekało na nas w 100% organiczne śniadanie oraz herbata ze świeżej mięty – „niebo w gębie”. Po śniadaniu przyszedł po nas przewodnik, aby zabrać nas z powrotem i... czar prysł.

O dobrej wróżce Edwinie

Następnego dnia wyruszyłam w drogę do Arequipy, skąd chciałam udać się na Kanion Colca. Jest on prawie trzy razy głębszy od Grand Canion w USA i uważany jest za drugi co do głębokości na świecie.

Arequipa to urocze miasteczko położone w południowej części Peru. Zakwaterowałam się tam w uroczym hostelu o nazwie „Home Sweet Home” (za jedyne $8 za noc ze śniadaniem). W związku z tym, że byłam nieco zmęczona podróżą, postanowiłam tego wieczoru zostać w hostelu, tym bardziej że miałam towarzystwo. Jedna z mieszkających tam dziewczyn również postanowiła zostać na miejscu. Edwina była angielką o blond włosach i anielskim spojrzeniu. Planowała wybrać się do Puno, skąd ja właśnie przyjechałam. Bez zastanowienia dałam jej więc wszystkie moje mapki i broszurki, które stamtąd przywiozłam. Opowiedziałam jej również o moich planach wyjazdu na Kanion Colca i moim marzeniu, którym było zobaczenie przelatującego nad kanionem kondora. Nadmienić tu trzeba, że podróżując, przenosimy się do zupełnie innej rzeczywistości. Nikt nie rozmawia o swoim zwykłym życiu – o pracy czy szkole. Każdy tylko mówi o tym gdzie już był, co zwiedził, dokąd zamierza pojechać i co chce zobaczyć – życie pozostawione przed podróżą po prostu przestaje istnieć, zupełnie inne rzeczy stają się ważne...

Na Kanion Colca wyjechałam o 3:00 nad ranem. Kanion oddalony jest około 160 km od Arequipy, więc trzeba wyjechać bardzo wcześnie, żeby być tam nad ranem, wtedy są większe szanse na zobaczenie przelatującego kondora. Koszt jednodniowej wycieczki ze śniadaniem to około $20. Widoki po drodze zapierają dech w piersiach – tym bardziej że na tej wysokości brakuje tlenu...

Końcowy etap wycieczki stanowił punkt widokowy, skąd można podziwiać kanion i otaczające go góry oraz pospacerować po okolicy. Przez półtorej godziny włóczyłam się po różnych ścieżkach wypatrując kondora, jednak nie miałam szczęścia... Zrezygnowana, postanowiłam wrócić na taras widokowy, żeby ostatni raz rozejrzeć się za „andyjskim królem przestworzy”. Zbliżałam się powoli do tarasu z głową zwróconą ku niebu – dalej nic! Gdy opuściłam wzrok, zamurowało mnie ze zdziwienia – obok mnie na murku siedziała sobie... Edwina. „Cześć. Zrobić ci zdjęcie?” – zapytała jakby nigdy nic. Odpowiedziałam ze smutkiem, że chciałabym zdjęcie przelatującego kondora, ale nie mam dziś szczęścia. Edwina powiedziała mi, że widziała dziś rano kondora. „I ty też na pewno go zobaczysz!” – wypowiedziała zaklęcie Dobra Wróżka. „To dobrze.” – odrzekłam i pożegnałam przyjaciółkę, gdyż zbliżała się nasza pora wyjazdu. Odwróciłam się i zaczęłam powoli zmierzać w kierunku parkingu. Nagle zobaczyłam, że wszyscy przebywający tutaj turyści łapią nerwowo za aparaty i kamery. Podniosłam głowę – Jeden...! Drugi...! Trzeci...! Kondor ma około 4 metry rozpiętości skrzydeł i lata z tak zawrotną prędkością, że ledwo udało mi się uwiecznić go na fotografii, na której jest on zaledwie małą plamką. Jednak nigdy nie zapomnę wrażenia, kiedy przez ułamek sekundy znalazłam się w cieniu jego skrzydeł... Dziękuję ci Dobra Wróżko!

W tym miejscu kończy się peruwiańska część mojej księgi. Na szczęście przede mną jeszcze wiele nieprzeczytanych stronic. Podczas podróży zdarzają się różne historie, ale to my decydujemy, czy będą one sensacją, komedią, fantasy, a może romansem...

Bon vojage!


www.independica.blogspot.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jaskiniowcy wyginęli?

Jaskiniowcy wyginęli?


Autor: Agnieszka Pilecka


Wielkie odkrycie polskich naukowców - w czasopismach naukowych zachodniej Europy opublikowano informacje potwierdzające odkrycie polskich archeologów. Dotyczy ono jaskini Stajnia na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i szczątków neandertalczyka. Potwierdziły to badania DNA odnalezionych zębów.


POLSKI NEANDERTALCZYK

W czasopismach naukowych zachodniej Europy opublikowano informacje potwierdzające odkrycie polskich archeologów. Dotyczy ono jaskini Stajnia na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i szczątków neandertalczyka. Potwierdziły to badania DNA odnalezionych zębów.

Jak wiemy neandertalczyk pojawił się w Europie i na Bliskim Wschodzie 130 tys. lat temu, a przypuszczalnie nawet dużo wcześniej. Cechowała go wyjątkowo silna struktura szkieletowa, co potwierdza ogromną siłę mięśni. Ramiona i kończyny dolne były dość krótkie, proporcjonalne do krępej sylwetki.

W zachowaniu neandertalczyka odnajdziemy cechy naszej populacji – to opieka nad chorymi, słabszymi czy upośledzonymi współplemieńcami. To także pierwsze istoty ludzkie, które rozpoczęły grzebanie zmarłych. Naukowcy przypuszczają, iż gatunek neandertalczyka wyginął bezpotomnie, prawdopodobnie z przyczyn zmieniającego się klimatu. Istnieje również teza, iż z powodu zbyt dużej pojemności mózgoczaszki kobiety nie były w stanie rodzić dzieci z tak gigantycznymi głowami i często dochodziło do śmierci podczas porodów. To właśnie spowodowało przerzedzenie i wyginięcie, nielicznego gatunku neandertalczyka.

Neandertalczyków cechował również dość szeroki nos, który umożliwiał im ogrzewanie wdychanego zimnego powietrza. Naukowcy przeprowadzili dokładne badania, porównano pod tym względem odnaleziony gatunek z człowiekiem żyjącym dziś. Za pomocą promieni rentgena i trójwymiarowych skanów tomografu komputerowego wykazano że współczesne populacje ludzi i zwierząt żyjące na terenach arktycznych nie wykazują przystosowania, które przypisywano neandertalczykom. Badania stanowią raczej dowód na to iż się nie różnimy między sobą, tak samo jesteśmy przystosowani do ziemskiego klimatu.

Na to odkrycie polscy naukowcy czekali ponad sto lat, mimo tego iż świadomi byliśmy, że neandertalczycy żyli nad Wisłą i Odrą, a świadczą o tym pozostawione narzędzia. I w końcu po wiekach polscy naukowcy natrafili na szczątki „polskich” neandertalczyków. Także to najstarsze ludzkie szczątki odkryte na terenie naszego kraju.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Życiowe lekcje, których nauczyłam się w Gwatemali

Życiowe lekcje, których nauczyłam się w Gwatemali


Autor: Katarzyna Chudzik


Trochę się już tych podróży nazbierało w moim życiu, a każda nauczyła mnie co najmniej kilku ciekawych lekcji. Tym razem chciałabym opisać kilka lekcji życiowych, jakich nauczyłam się w podróży do Gwatemali.


Lekcja 1: Najlepsze decyzje to te, podejmowane spontanicznie.


Do tej pory myślałam, że każdą podróż trzeba starannie zaplanować, bo inaczej może stać się coś złego. Tymczasem, decyzję o wyjeździe podjęłyśmy z koleżanką w ciągu godziny. Udało nam się znaleźć lot już za 3 dni, co kosztowało jedynie $275.00. Okazało się, że wcale nie trzeba planować takich wypraw z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, żeby dostać tanie bilety.

Kiedy w końcu wylądowałyśmy w naszej „ziemi obiecanej” czyli Gwatemala City, wybrałyśmy dowolną taksówkę, która zawiozła nas do przepięknej miejscowości Antigua oddalonej od stolicy o jakieś 30 km - koszt przejazdu wyniósł $20. W związku z tym, że nie zarezerwowałyśmy sobie wcześniej żadnego noclegu, wybrałyśmy się na poszukiwanie takowego, a przy okazji zwiedziłyśmy miasto. A było co oglądać, bo Antigua, jest małym kolonialnym miasteczkiem przecudnej urody, gdzie małe domki i wąskie, brukowane uliczki sprawiają, że odnosi się wrażenie jakby czas staną w miejscu - gdzieś w XVI wieku.

W końcu znalazłyśmy uroczy hostel o równie pięknej nazwie - HOLISTICO. Wewnątrz było piękne, słoneczne patio, a pokoje były czyste i schludne. Miejsce to oddalone było od centrum zaledwie o 5 minut drogi na piechotę i kosztowało jedyne $8 za noc ze śniadaniem!

Lekcja 2: Gwatemalczycy są raczej ubogim narodem – nie mają wielu rzeczy, które my uważamy za standard. Jednak posiadają luksus, którego my możemy im tylko pozazdrościć – MAJĄ CZAS!!!

Pierwszy dzień w Antigle spędziłyśmy spacerując powoli i spokojnie po malowniczych uliczkach miasteczka. Ze zdziwieniem spostrzegłyśmy, że obejście całego miasta zajęło nam zaledwie godzinę. Po drodze mijałyśmy miejscowych artystów malujących przepiękne pejzaże i sprzedających ręcznie robioną biżuterię i tekstylia. Zaglądałyśmy do każdego sklepiku i na każdy stragan w poszukiwaniu pamiątek. Tam, zamiast markowych, podobnych do siebie i drogich rzeczy dostępnych w centrach handlowych wielkich miast, zobaczyłam mnóstwo przepięknych i kolorowych ubrań, butów, torebek i biżuterii, z których każda rzecz była małym, niepowtarzalnym, ręcznie robionym dziełem sztuki, a do tego niedrogim!

Należy również podkreślić, że sprzedawcy tych pamiątek mimo dużego ruchu mieli czas porozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi i klientami – nikt tam się nie śpieszył, ani nikogo nie poganiał. Mimo biedy - wszyscy uśmiechają się do siebie, szanują się na wzajem i mają czas na rozmowę z drugim człowiekiem. Artyści ci nie zarabiają wiele, ale są szczęśliwi, bo mają czas tworzyć, to co kochają. Czy nas stać na taki luksus?

Ja, natomiast, zdałam sobie sprawę, że taka rzecz jak zakupy, którą do tej pory traktowałam jako zło konieczne czy coś, co było dla mnie stratą czasu i okropnie nudziło mnie, tutaj nabrało nagle inspirujących barw...


Lekcja 3: Nie ma lepszego przewodnika niż zdrowy rozsądek.

Po szybkim zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu zaczęłyśmy wybierać miejsca i atrakcje, które chciałybyśmy zobaczyć. W związku z tym, że miałyśmy już okazję pochodzić po mieście w poszukiwaniu hostelu, wiedziałyśmy, że w okolicy jest wiele agencji, które organizują transport do różnych ciekawych miejsc, takich jak: Tikal czyli ruiny Majów, największy targ w Gwatemali – Chichicastenango, jezioro Atitlan, plantacja kawy i inne. Po drodze zebrałyśmy dużo ulotek i mogłyśmy sobie wybrać czas i ceny jakie najbardziej nam odpowiadały, a do tego jeszcze się potargować. Gdybyśmy trzymały się rad podanych w przewodniku i chciały zaplanować to wcześniej np. przez internet, przepłaciłybyśmy kilkukrotnie.

Osobiście czytałam wywiad z autorem jednego z popularnych przewodników, w którym przyznał: "Jeśli ludzie myślą, że testowałem osobiście każdy hotel opisany na przykład w "Lonely Planet Thailand Guide", to muszą być idiotami!" - powiedział Jim Cummings, autor ponad 30 przewodników i atlasów podróżniczych i innych - "Nie dałbym rady nigdy napisać przewodnika, gdybym musiał sam testować i spać w każdym hotelu".

Z doświadczeń tych płynie taki wniosek, że najlepsze informacje, to te - uzyskane na miejscu od mieszkańców lub innych turystów, którzy korzystali już z tego, z czego my akurat chcemy korzystać.


Lekcja 4: Najlepsza kuchnia to kuchnia lokalna, gdzie przychodzi i jada najwięcej miejscowych

Jak każdy „szanujący się” przewodnik pisze, w krajach trzeciego świata, do których Gwatemala zdecydowanie należy, NIE WOLNO: pić wody czy jeść owoców umytych w tej wodzie, ani kupować jedzenia z ulicy. Na szczęście, ja nie czytałam żadnego przewodnika... W rezultacie, jadłam owoce codziennie – kupione na targu, pokrojone przez indiańską sprzedawczynię, której czystość rąk i noża pozostawiała wiele do życzenia. Za to smak świeżego mango, ananasa i innych owoców nie da się porównać z żadnym innym na świecie. Po owocowym lunchu, wieczorem udawałam się w okolice kościoła... na obiad. Tam swoje stragany z garnuszkami i grillami rozstawiały indiańskie gospodynie, których guacamole, grillowane mięso z ryżem i fasolką albo ciepła zupa po całym dniu zwiedzania, smakowały tak jak najlepszy posiłek zrobiony przez własną babcię z największą troską i miłością... Tak właśnie odżywiałam się przez większość mojego pobytu w Gwatemali – dzięki temu czułam się znakomicie, miałam dużo sił, a przy okazji więcej pieniędzy na zwiedzanie, gdyż jedzenie z ulicy i targu było 5 lub 6 razy tańsze niż w średniej klasy restauracjach.


Lekcja 5: Nawet najlepszy plan jest NICZYM wobec sił natury!

Pewnego pięknego dnia zaplanowałyśmy w końcu wyjazd na ruiny Majów czyli Tikal. Aby dostać się w to miejsce trzeba jechać całą noc (10 godzin), aby pozwiedzać ruiny w ciągu dnia, i wracać w ciągu następnej nocy. Podekscytowane tą podróżą spakowałyśmy się i wymeldowałyśmy z hostelu. Jednak w ciągu dnia zaczęło robić się coraz zimniej a deszcz zacinał coraz mocniej – do naszego miasteczka zbliżał się sztorm tropikalny... My jednak o tym nie wiedziałyśmy - byłyśmy przekonane, że to zwykła burza i przez cały dzień chodziłyśmy po uliczkach Antiguy w płaszczach przeciwdeszczowych i w klapkach. Dopiero późnym popołudniem, kiedy woda płynąca ulicami sięgała już naszych kolan zaniepokoiłyśmy się nieco. W końcu na jednych z zaryglowanych drzwi jakiejś restauracji zobaczyłyśmy napis: „CLOSED FOR THE TROPICAL STORM”!

Rzecz jasna, nasza wycieczka na ruiny Majów została odwołana. Na szczęście w naszym hostelu wciąż były dla nas miejsca... Odetchnęłyśmy z ulgą, a że w związku ze sztormem pozbawieni byliśmy prądu, wraz z innymi mieszkańcami hostelu spędziliśmy wyśmienity wieczór przy świecach i dobrym winie...

Następnego wieczoru znowu nie udało nam się wyjechać do Tikal, ponieważ mimo lepszej pogody drogi nadal były nieprzejezdne. Jednak trzecia próba powiodła się. Z samego rana dotarłyśmy do Tikal i miałyśmy piękna pogodę przez cały dzień, co pozwoliło nam w pełni podziwiać starożytne miasteczko i jego przepiękne piramidy położone w samym środku tropikalnego lasu.

Po wszystkich perypetiach, powodziach i sztormach byłyśmy przekonane, że już nic gorszego nie może się wydarzyć. I zaraz po powrocie z Tikal zaplanowałyśmy sobie wejście na pobliski wulkan PACAYA. Nie zdążyłyśmy! Właśnie w tym dniu wulkan się uaktywnił i zaczął regularnie wybuchać, w rezultacie czego kilka osób zginęło, a kilka innych odniosło obrażenia.

Sam wybuch wulkanu, na szczęście, nie dotknął nas bezpośrednio, jednak pokrzyżował nam wszystkie inne plany. Okazało się, że zostałyśmy „skazane” na przedłużone wakacje, gdyż z powodu pyłu wulkanicznego wszystkie loty zostały wstrzymane do odwołania! Mnie osobiście taka perspektywa nawet ucieszyła, tym bardziej, że nadal miałyśmy możliwość pozostania w naszym przytulnym hostelu, a dzienny koszt pobytu w Gwatemali z noclegiem i jedzeniem był znacznie niższy niż w NY, więc nie musiałam martwić się o koszty.

Postanowiłyśmy zatem skorzystać z podarowanego przez los dodatkowego czasu i wyruszyłyśmy w dalszą drogę, aby zobaczyć piękne plaże San Salvadoru i stamtąd złapać samolot powrotny do NY. Na miejscu okazało się, że piękne plaże „zniknęły”, gdyż zostały zupełnie zalane przez ostatni sztorm, który wyrzucił na brzeg wiele odpadków i nieczystości... Ale niezrażone niczym postanowiłyśmy skorzystać z innych atrakcji – okoliczne bary i knajpki każdego wieczoru zapewniały muzykę na żywo, wolny wstęp i promocyjne ceny z powodu sztormu, który niewątpliwie wpłynął na zmniejszenie obrotów miejscowych handlarzy. Jednym słowem nie ma tego złego,...

Podsumowując, muszę przyznać, że była to jedna z najciekawszych wypraw w moim życiu. Mimo klęsk żywiołowych i innych niespodziewanych przygód, lub raczej dzięki nim, udało nam się zobaczyć o wiele więcej miejsc i poznać wielu ciekawych ludzi, a co najciekawsze - nauczyć się czegoś o sobie samym.

Zapraszam do odwiedzenia tego niezwykłego kraju.


www.independica.blogspot.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rozwój turystyki w rodzinnej Jastrzębiej Górze

Rozwój turystyki w rodzinnej Jastrzębiej Górze


Autor: Remigiusz


Kilka moich spostrzeżeń na temat rozwoju turystyki w mojej rodzinnej miejscowości, Jastrzębiej Górze nad polskim Morzem Bałtyckim. Mam nadzieję, że zaciekawi Was ten rozwój usług turystycznych.


Trudno ukryć, że Jastrzębia Góra, osada usytuowana nad morzem utrzymuje się przede wszystkim z turystyki. Zwiedzających przyciąga przede wszystkim rzadka w naszym kraju linia brzegowa , najbardziej wysunięty na północ punkt lądowy oraz idealne dobre umiejscowienie względem innych uznanych kurortów wakacyjnych. Gdzie nie spojrzeć, można zauważyć miejsca oferujące pokoje – przeważnie duże letniska, hotele, pensjonaty wille. Poza czasem letnim niezbyt dużo rzeczy się tutaj dzieje, chyba że trafiają się silne wiatry – podówczas można z wysokich klifów podziwiać piękno niszczycielskiego sztormu.

Jakiś czas temu spacerowałem po mojej rodzinnej Jastrzębiej Górze i zastanowiła mnie pewna rzecz. Wzdłuż ulic przed wieloma domami znajdowały się slogany z hasłami: wolne kwatery , noclegi Jatrzębia Góra itp. Jeszcze w niedawno niezbyt często można było natknąć się na takie rzeczy, aczkolwiek obecnie oferty wynajmu w prywatnym domu pojawiają się jak grzyby po deszczu . Dziwne, ponieważ gdzie nie spojrzeć pełno jest domów wczasowych, pensjonatów i hoteli. Mimo to zawsze znajdzie się grupa przedsiębiorczych ludzi, którzy postanowią założyć swój własny biznes , nie wymagający horrendalnych zasobów gotówki . Wydawać by się mogło, że w walce z gigantami nie będą mieli większych szans i ich biznes upadnie tak szybko, jak został założony.

W rzeczywistości takie małe domy wypoczynkowe z dużym sukcesem rywalizują z prestiżowymi hotelami i ośrodkami oraz cieszą się rosnącym zainteresowaniem wśród turystów . Oferują atrakcyjne ceny wynajmu kwater oraz w wielu przypadkach świadczą usługi transportowe i dowożą swych klientów w wybrane miejsca. Są one świetną propozycją spędzenia rodzinnych wczasów , z dala od wrzawy – nie napotkamy tutaj głośnej wycieczki i roju turystów, jak w hotelu. Tutaj panuje atmosfera spokoju, nikt się nie spieszy , w nocy nikt nie zaburzy odpoczynku hucznymi imprezami . Otrzymujemy tu szeroki wybór pokoi – od jednoosobowych, przez dwuosobowe z dobrym wyposażeniem (wraz z aneksem kuchennym i telewizją kablową oraz dostępem do wi-fi) po rodzinne kilkuosobowe pokoje .
Aczkolwiek trzeba mieć wzgląd na to, że taka forma działalności jest jedynie dodatkową drogą zarobku, gdyż gros wczasowiczów przyjeżdża nad Bałtyk jedynie w słonecznych miesiącach, a zatem od maja do końca września.


Więcej informacji na temat Jastrzębiej Góry na mojej stronie jastrzebia-gora.napomorzu.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Skuteczna motywacja do efektywnego działania

Skuteczna motywacja do efektywnego działania


Autor: Jaspis


Motywacja pracowników, współpracowników, oraz kontrahentów to jeden z zasadniczych czynników podnoszących efektywność ich działań, a co za tym idzie, zyski firmy. Warto zastanowić się zatem, jak motywować, by osiągać założone cele.


Od dłuższego już czasu niezwykłą popularnością cieszą się imprezy firmowe, które z małych, okolicznościowych biesiad, zaczynają powoli przekształcać się w spore przedsięwzięcia jakie reprezentuje impreza integracyjna. Nie są to jedynie cykliczne działania realizowane w mieście, gdzie ulokowana jest siedziba firmy, ale także doskonale zaplanowane i realizowane według określonego scenariusza wyjazdy integracyjne.

Podstawowym założeniem takiego wyjazdu jest takie pokierowanie działaniami pracowników na polu prywatnym, by przyniosło to wymierne korzyści na płaszczyźnie zawodowej. Zadania stawiające uczestników w obliczu konieczności współzawodnictwa, a zarazem właściwej kooperacji w grupie, nie tylko odsłaniają osobowość oraz potencjał poszczególnych osób, ale także wpływają w pozytywny sposób na relacje pomiędzy współpracownikami.

Doskonałą formą przekonania do jak najwyższego wkładu pracy własnej mogą być również wyjazdy motywacyjne, które będą formą nagrody za najlepsze wyniki. Cenna i zwykle niedostępna dla przeciętnie zarabiającej osoby wycieczka w odległy zakątek świata, obfitująca w atrakcje turystyczne oraz elementy luksusu, będzie na tyle zachęcającą perspektywą, by warto było dawać z siebie jak najwięcej w celu zbliżenia się do niej.

Coraz częstszym zjawiskiem jest aktualnie także organizacja konferencji w malowniczo położonych ośrodkach, co staje się okazją nie tylko do przyswojenia określonej w planach wiedzy merytorycznej, ale także ciekawego zagospodarowania czasu bezpośrednio po sympozjum. W związku z tym, że organizowanie imprez o takim zasięgu może nastręczać pewnych trudności, zwłaszcza, jeżeli mają być one z założenia niezwykle ciekawe, warto zlecić takie zadanie profesjonalnej firmie eventowej.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rejsu nie da się opisać, rejs trzeba przeżyć.

Rejsu nie da się opisać, rejs trzeba przeżyć.


Autor: Kamil Udręka


Wielu z nas wychowało się na powieściach i awanturniczych historiach o żeglarzach i piratach. Pozostał w nas ten czar mórz i wspomnienie groźnego kapitana Rudobrodego oraz dzielnych korsarzy. Obecnie żegluga przybrała inną formę, statki są nowoczesne, a stare żaglowce prawie już nie pływają.


Popularną w dzisiejszych czasach formą żeglugi są potężne frachtowce, wielkie statki turystyczne opływające w luksusy zawierające kasyna, kręgielnie i baseny. Taki statek przypomina bardziej pływający hotel niż szkuner.

Jest jednak grupa pasjonatów oraz sportowców która ma żeglarstwo mocno wrośnięte pod skórę. Organizują oni rejsy morskie z prawdziwego zdarzenia. Gdzie na pokładzie okrętu możemy zasmakować uroków życia marynarza. Rzecz jasna taki szkuner nie jest pozbawiony podstawowych wygód. Znajduje się na nim kilka pryszniców, dobrze wyposażona kuchnia i wygodne kajuty. W odróżnieniu jednak od wycieczkowych monstrów tutaj wszystko jest jak dawniej. Wiatr popycha statek na przód i wiecznie trzeba dbać o korygowanie ustawień olinowania, ustawianie grotu i żagli. Najbardziej emocjonujące jest oczywiście wykonywanie zwrotu, kiedy to bom przesuwa się nad pokładem a cały statek przechyla się na drugą stronę przysparzając niedoświadczonym pasażerom emocji. Jest to dobry sposób na odpoczynek, rejsy morskie pozwalają na skosztowanie morskiej przygody nawet szczurowi lądowemu.

Żeglarstwo ma też drugą twarz, którą najlepiej poznali i zgłębiają dalej samotni żeglarze. Wielu z tych, którzy okrążyli glob samotnie na żaglówce opowiada o dziwnych doświadczeniach, o długim wewnętrznym dialogu, a nawet o przypadkach wyjścia z ciała podczas długich godzin wobec bezkresnego oceanu.

Kiedy jesteśmy sami na morzu możemy posłuchać siebie i zrozumieć wieczny puls świata. To dobra okazja by zadać sobie pytania które czyhają gdzieś na skraju duszy. Samotny rejs przez ocean to nie tylko próba sprawdzenia siebie, to także zadawanie pytań o egzystencję i wymaganie odpowiedzi. Jak to powiedział kpt Dariusz Bogucki - "Żywioł morza znacznie upraszcza różne sprawy."

Prawdziwa morska przygoda czeka za rogiem i nic nie stoi na przeszkodzie by wyruszyć na morze nawet za dwa tygodnie. Trudno wyobrazić sobie coś wspanialszego niż rejs po ciepłych wodach morza śródziemnego czy Adriatyku i cumowanie w dziewiczych zatokach, gdzie próżno szukać śladu hałaśliwych turystów i zgiełku komercji.

Pomyślnych wiatrów.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

ESKA TV patronem MAYDAY 2010

ESKA TV patronem MAYDAY 2010


Autor: Małgorzata Górska


Już 10 Listopada w katowickim Spodku po raz jedenasty zagości festiwal muzyczny MAYDAY. Od godziny 17.00 do 9.00 rano tysiące fanów muzyki elektronicznej będą mogły pobawić się przy hitach swoich ulubionych dj-ów.


W tym roku na scenach festiwalu pojawi się ponad 35 artystów, prezentujących różne brzmienia: od minimal techno przez house aż po psychodelic trance. Miłośnicy elektronicznych klimatów będą mieli do wyboru aż 3 sceny: MAINFLOOR, na której prezentowana będzie muzyka m.in. legendy Underground Resistance - Jeffa Millsa, znakomitego przedstawiciela uplifting trance Markusa Schulza z Florydy lub założyciela ,,Low Spirit” – dj-a Westbam. Kolejna scena: SHOWROOM oferować będzie popisy takich legend jak choćby Dave’a Clarka – mistrza techno z Amsterdamu, czy Lena Faki. Ostatnia, nowootwarta scena BALLROOM przedstawi dj-ów z wyjątkową charyzmą: Oliviera Koletzki’ego, przedstawiciela deep house, minimal, tech house, techno oraz przeżywającego swoją drugą młodość Marka Baily’ego.

W tym roku, podobnie jak w latach poprzednich, parkiet Spodka zapełni kilkanaście tysięcy ludzi spragnionych niepowtarzalnej zabawy, niezapomnianych przeżyć i wspomnień. Na wszystkich, którzy nie zdążyli jeszcze kupić biletów, przed obiektem czekają specjalne kasy biletowe, otwarte od poniedziałku do piątku od 11.00 do 18.00. W dniu imprezy – od godziny 15.00 do rana.

Nasza stacja nie byłaby sobą, gdyby nie włączyła się w ten wspaniały festiwal – przyznaje dyrektor programowy ESKA TV, Igor Nurczyński. Wiemy, że pośród naszych widzów jest mnóstwo entuzjastów muzyki elektronicznej, dlatego z wielką przyjemnością objęliśmy patronat nad całą imprezą.

Na antenie ESKA TV zobaczyć będzie można zapowiedzi, relacje oraz wywiady z pokładu festiwalu MAYDAY. Wszystkich, który z jakichś powodów nie będą mogli pojawić się tam osobiście, zapraszamy przed ekrany telewizorów.- dodaje Nurczyński.


Więcej szczegółów na: http://info.mayday.pl oraz www.eska.tv

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Geocaching - aktywna turystyka

Geocaching - aktywna turystyka


Autor: mackymac


Masz odbiornik GPS? Możesz go wykorzystać do zabawy! Geocaching to wspaniała okazja do wyrwania się z domu i poznania nowych miejsc, nawet w najbliższej okolicy.


Lubisz wędrować, odkrywać nowe zakątki i eksplorować nieznane tereny? Być może geocaching wzbudzi Twoje zainteresowanie. To bardzo ciekawy sposób na spędzanie czasu – aktywnie i ciekawie, a do tego może stworzyć kilka okazji do poznania nowych osób. Nazwa jest zlepkiem dwóch słów – greckiego "geo" (ziemia) oraz angielskiego "cache" (chować, schowek). Zabawa została stworzona 3 maja 2000 roku przez Dave Ulmera. Chciał on w ten sposób uczcić decyzję Billa Clintona, który dwa dni wcześniej zdecydował się udostępnić do cywilnych zastosowań niezdeformowany sygnał GPS. Dzięki temu dokładna lokalizacja satelitarna stała się powszechna.

Geocaching polega na szukaniu ukrytych w terenie schowków (skrzynek), w których inni uczestnicy gry schowali jakieś skarby. Oczywiście termin "skarb" jest tu bardzo umowny, gdyż chodzi tu tylko i wyłącznie o symboliczny upominek, a nie wartościową rzecz. O położeniu takich miejsc dowiemy się z serwisów geocachingowych zrzeszających fanów zabawy, a do tego będących bazą mapek i koordynat już istniejących skrzynek.

Nie każda skrytka wiążą się z odnalezieniem fanta. Czasami będzie to adres email, na który trzeba coś przesłać, aby udowodnić swój sukces w poszukiwaniach. Innym razem znajdziemy tam namiary na kolejną skrzynkę. W końcu poszukiwania miejsca mogą być połączone z koniecznością odszyfrowania także czasu, kiedy należy złożyć tam wizytę. Jeśli trafnie odgadniemy termin, na miejscu spotkamy innych poszukiwaczy oraz tego, kto założył skrytkę.

Geocaching nie jest drogim sportem. Obecnie wiele telefonów komórkowych ma wbudowane moduły GPS. Można z nich korzystać podczas zabawy. A jest on świetnym rozwiązaniem nie tylko na poznawanie nowych okolic, ale także eksplorację miejsc, w których żyjemy. Skrzynki są równie często umieszczane w przestrzeni miejskiej i wyprawa po nie może być dobrą okazją do poznania swojej miejscowości.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jak obniżyć skutecznie koszty dojazdów do pracy lub szkoły mimo wysokich cen paliw

Jak obniżyć skutecznie koszty dojazdów do pracy lub szkoły mimo wysokich cen paliw


Autor: Marcin Kapusta


Osoby, które często podróżują lub dojeżdżają regularnie do roboty lub szkoły muszą ponosić z tego tytułu pewne wydatki. Każdy rodzaj wyjazdu wiąże się z opłatami. Jeśli jesteś osobą, która narzeka na ceny paliw w tym artykule odkryjesz pewien oryginalny i ciekawy sposób jak obniżyć te koszty.


Każdego dnia pewne osoby na tym świecie jeżdżą gdzieś samochodami, dojeżdżają do pracy, szkół, uczelnie, jadą w odległą delegacje, dostarczają towar lub przesyłki. Niektórzy z nich mają to szczęście i mogą pozwolić sobie na podróż własnym środkiem transportu. Inni muszą dojeżdżać mając do dyspozycji PKS lub PKP.

Czy zauważyliście może kiedyś stojąc na przystanku lub na czerwonym świetle przed przejściem dla pieszych i obserwując przejeżdżające samochody ile siedzi w nich osób? Autor tego artykułu zauważył, że bardzo często w samochodach tych siedzi jedna osoba - kierowca. Średnio na 10 przejeżdżających samochodów 4 osobowych, podróżuje w nich 14 osób. To oznacza, że 26 miejsc w tych samochodach jest wolnych.

Jadąc w trasę w jakieś określone miejsce jest duża szansa, że ktoś tego dnia także chciałby się dostać z miejsca skąd jedziesz w miejsce do którego zmierzasz. Czy podwiózłbyś taką osobę, gdyby ona się z Tobą skontaktowała i mieli byście szansę na poznanie się przed przejazdem? Czy wspólna podróż nie była by tańsza i ciekawsza? W jaki sposób ta osoba mogłaby Cię znaleźć i skąd miałaby wiedzieć, że akurat jedziesz na danej trasie? Jedną z odpowiedzi na to pytanie może być platforma darmowych ogłoszeń transportowych promująca tanie i wspólne przewozy - eDojazd. Jest to serwis społecznościowo-podróżniczy zrzeszający ludzi podróżujących, którzy pomagają sobie wzajemnie.

W serwisie przewoźnicy, którzy chcą obniżyć koszty podróży zamieszczają ogłoszenia transportowe w których podają informację o ilości wolnych miejsc, terminie wyjazdu, trasie przejazdu. Tworzą szczegółowy opis swojej oferty i podają informację o cenie za osobę. Osoby, które często dojeżdżają regularnie np. do pracy czy na studia, mogą zamieścić cykliczne ogłoszenie transportowe, w których podają dodatkowo informację w jakich dniach tygodnia dojeżdżają. Pasażerowie mogą wyszukać pośród ogłoszeń przewoźników te ogłoszenia które interesują ich najbardziej dzięki specjalnej wyszukiwarce strefowej. Serwis pozwala na nawiązanie kontaktu pomiędzy przewoźnikami, a pasażerami, a po odbytej podróży oboje mogą wystawiać sobie komentarze i oceny budując w ten sposób swoją historię podróżnika.

Powyższy przykład serwisu promującego wspólne podróżowanie został przytoczony tylko ze względu, że podchodzi on poważnie do tematu od strony bezpieczeństwa jakie się wiąże z podwożeniem osób, których do końca nie znamy. System komentarzy i ocen użytkownika oraz automatycznie generowana wizytówka pasażera i przewoźnika może w znaczny sposób powiedzieć z kim mamy do czynienia. Ponadto serwis jest silnie zintegrowany z Facebookiem, można się do niego zalogować bez potrzeby rejestracji. Wystarczy miec konto na Facebooku i skorzystać ze specjalnej opcji Podłącz się.

Wspólne podróżowanie może być ciekawe nie tylko ze względu na to, że oszczędzamy pieniądze i chronimy środowisko przed zanieczyszczeniami, ale ze względu na to, że rozszerzamy swoje znajomości, poznajemy zawsze kogoś nowego i zazwyczaj są to ludzie otwarci, a przecież jak to mówią - wdzięcznych znajomych nigdy za wiele.


Marcin

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.