środa, 19 grudnia 2012

Krakowskie Legendy :: Historia pewnej miłości

Krakowskie Legendy :: Historia pewnej miłości

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import

Za króla Zygmunta Starego żył sobie waleczny rycerz Kmita. Pochodził on ze Śląska. Lecz jak to czasem bywa, na skutek licznych wojen, chorób i innych tragedii, ród jego podupadł...Wyruszył więc z domu szukać szczęścia. Wędrował po wielu krainach mniej i więcej chwalebnych, aż pewnego dnia dowiedział się, że w grodzie Kraków, na Wawelu odbędzie się turniej rycerski, na który zaprasza się wszystkich walecznych mężów...


Kmita postanowił wziąć udział w owych zawodach i skierował swe kroki do królewskiego miasta. Jednakże wygląd Kmity nie wzbudził zbytniego zaufania i entuzjazmu u marszałka Wolskiego, który przed turniejem przyjął wędrowca... Pochwalił on męstwo rycerza, lecz w wątpliwość poddał jego strój, ogólną prezencję i wartość oręża. Kmita jednak nie ustąpił, więc marszałek wobec tak stanowczej postawy skłonił głowę i dopuścił rycerza do walki.

>Następnego dnia Kmita stanął w szranki na piaszczystym dziedzińcu wawelskiego zamku. Jednak choć turniej toczył się już od kilku godzin i coraz to nowi pokonani rycerze wycofywali się z walki, rękawica Kmity leżała na piasku nietknięta; nikt jej nie podejmował. Nikt nie chciał walczyć z ubogim rycerzem. Wstyd palił policzki młodzieńca. Zrozumiał teraz przed jakim wyzwaniem chciał go ochronić marszałek Wolski. Pojął też, że miedzy możnymi tego świata marną zajmuje pozycję...

W końcu marszałek czuwający nad przebiegiem zawodów kazał wypuścić dzikie zwierzęta, aby to w walce z nimi Kmita okazał swą waleczność i odwagę. Rycerz i jego rumak nie bali się krwiożerczych bestii. Kmita zwyciężył, choć koń jego padł rozszarpany a on sam odniósł rany głębokie... Honor jego rodu został jednak uszanowany.

Dzielnego, rannego rycerza przeniesiono do komnat zamkowych. Tam też pod czułą opieką jednej z dwórek królowej dochodził do zdrowia. Pielęgnowała go panna młoda i bardzo piękna, a przy tym zaprawdę czuła i troskliwa. Czuła opieka przerodziła się w czułe uczucie...

I tak rycerz wracał do zdrowia. Każdego dnia stan jego się poprawiał, lecz z kolei serce tego dzielnego, zaprawionego w wielu trudach męża stawało się coraz słabsze. Miłość wypełniła je do głębi.

Niestety panna była jedyną córką zamożnego bankiera Bonera i nie trudno się było domyślić, iż ojciec innego kawalera dla swej jedynaczki szykował. Ubogi rycerz z podupadłego rodu był zatem bez szans. Ponieważ i Bonerówna pokochała uczciwego, dobrego i przystojnego Kmitę, postanowił ojciec rozdzielić parę zakochanych. Mieli zatem pożegnać się i nigdy więcej nie zobaczyć... W czas pożegnania postawił rycerz przed ukochaną kosz z jednym pocztowym gołębiem. To ostatni gołąb, który pozostał z dwunastu jakie posiadał, kiedy wyruszył z rodzinnego gniazda, aby szukać szczęścia w świecie dalekim. I tymi słowami wyjaśnił dlaczego owego gołębia ofiaruje:

Wędrowałem przez wiele krain, walczyłem, głodowałem, próbowałem odgadnąć swe przeznaczenie. Co jakiś czas wysyłałem do matki mej gołębia z wiadomością o moim zdrowiu. Tego ostatniego chciałem wypuścić z Krakowa. Zdarzy się jednak inaczej. Dziś, kiedy los nas rozdziela; pozostawiam ostatniego gołębia tobie, ukochana moja. Nie dane mi było walczyć w Krakowie z innymi rycerzami, nie otrzymałem nagrody królewskiej, odniosłem rany... lecz wydarzyła się rzecz najcudowniejsza; poznałem ciebie...Wiem i rozumiem, że twój ojciec nigdy nie zgodzi się abym ciebie poślubił. Cóż więc mogę uczynić? Ty sama musisz wybrać. Wracam teraz na Śląsk, skąd pochodzę. Gołębia jak rzekłem, zostawiam. Będę oczekiwał listu od ciebie, kiedy taki się zjawi przybędę i choćby przemocą wyrwę cię z pałacu i uciekniemy. Jeżeli jednak serce twe znajdzie innego, jeżeli pośród rozrywek dworskich, balów, przyjęć zapomnisz o mnie, wtedy zabij ptaka, niech nie wraca do mnie.

Przyjęła Bonerówna gołębia, pocałunek rycerzowi przesłała i kareta powiozła ją do rodzinnego pałacu, który stał pod Krakowem. Kmita zaś wrócił do tak długo opuszczonego swego domostwa. I wyczekiwał ptaka, który miał zadecydować o jego losie.

Tak jak przewidział rycerz, ojciec jego ukochanej otoczył ją szczególną opieką. Spełniał każdą zachciankę córki. W pałacu Bonerów bawiono się co dzień hucznie. To bale, to turnieje, koncerty i liczne uczty wystawne. Aż serce nie nadąża za taką ilością zdarzeń.

A jednak... wszystko na próżno. Zakochana panna nie może zapomnieć swojego rycerza. Jak ptak w złotej klatce więziony tęskni coraz bardziej bardziej. Już wie, że Kmita jest miłością jej życia. Wie też, że nic nie powinno ich dzielić. Jest świadoma, że ani pałac, ani posag, ani zbytkowne stroje nie są w stanie zastąpić uczucia. Pisze zatem list do ukochanego. List czuły i pełen obietnic. W słoneczny świt, w niebo błękitne i czyste odlatuje gołąb wraz z listem, który przesądzi o losie dwojga zakochanych. Listem w którym zawarte słowa mają moc decydowania o życiu i śmierci.

A jednak przypadek sprawił, że w ten sam dzień z zamku królewskiego wyruszono w okolice pałacu Bonerów na polowanie. Tresowane sokoły rozszarpały pięknego gołębia niosącego tak ważną wiadomość. A list Bonerówny dostał się w ręce jej ojca.

Kmita nie otrzymał wieści o ukochanej i próżno wypatrywał powracającego gołębia. Tęsknota zakochanych rosła. Nie mając żadnych wiadomości od siebie, oskarżając się wzajemnie o zapomnienie – pogrążali się w coraz głębszej rozpaczy. W końcu Kmita nie mogąc już wytrzymać w domu rodzinnym postanowił ponownie go opuścić i wyruszyć dokąd oczy poniosą... Męka rozstania może bowiem lżejszą się okaże, gdy znów otoczą go nowe wyzwania, krainy, spotkania. Droga jego ponownie wiodła przez Kraków. Czy to przypadek czy los znów zaczął pisać w księdze życia zakochanych, cóż, zdarzyło się, że gdy mijał okolice pałacu Bonerów pogoda gwałtownie się pogorszyła. Kmita zmuszony był szukać noclegu w przydrożnej karczmie.. Na miejscu dowiedział się, że wokół owego pałacu dniem i nocą czuwają straże. I pilnie strzegą doń dostępu. Kmita zapytał z jakiegoż to powodu, choć serce zabiło mu mocniej, cóż to za skarb ów pałac zawiera. Odpowiedziano mu, że to jedynaczka, której ojciec strzeże, bo zakochana jest ponoć wbrew woli ojca w jakimś śląskim rycerzu, i uciec planuje.

Kmita nie znał przyczyny dla której nie otrzymał listu, zrozumiał jednak, że list został wysłany, a serce Bonerówny dalej jest mu wierne. Nie zważając na rozpoczynającą się ulewę, ruszył w stronę pałacu. A nawałnica, siekący deszcz i świt wichury były jego sprzymierzeńcami. Zmylił straże, osłabione w takich warunkach. Dostał się do wnętrza pałacu, na rękach wyniósł ukochaną, i odjechał konno, trzymając dziewczynę przed sobą w siodle.

Nad ranem burza ucichła. I spostrzeżono ślady. Ruszyła szybka pogoń, którą prowadził sam Boner. W tym momencie kapryśny los znów odwrócił się od zakochanych. Koń Kmity, podwójnie obarczony ciężarem poślizgnął się na mokrej po ulewie drodze i okaleczył nogę. Nie mógł już tak szybko biec. Pogoń przybliżała się coraz bardziej.

Rycerz nie chciał już więcej rozstawać się z ukochaną. Oszalały z żalu i rozpaczy wjechał na wysoką skałę, która stromo urywała się nad pobliską rzeką. Spiął konia ostrogami i runął w dół, trzymając w objęciach swą ukochaną. Zginęli wszyscy, w odmętach rzeki, która w tym miejscu dzika i spieniona była.

Nieopodal Balic i Zabierzowa wznosi się dziś skała. Nosi nazwę Skały Kmity. Do dziś pamiętamy historię nieszczęśliwej miłości i tragicznej śmierci zakochanych.

----------
Źródłem inspiracji dla powstania niniejszego tekstu była lektura książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie".

--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Krakowskie Legendy :: O krakowskich gołębiach

Krakowskie Legendy :: O krakowskich gołębiach

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Zdarzało się w dawnych czasach, że Kraków często bywał oblężony przez nieprzyjacielskie wojska. Trwało to tygodniami, czasem nawet miesiącami. Miasto od dawien dawna piękne i zasobne budziło podziw u jednych, a chciwość i żądze władzy u drugich.

A zatem oto historia jednego z oblężeń.

Mieszkańcy Krakowa bronili się dzielnie, jednak zaczęło w mieście brakować żywności i widmo głodu zagrażało walecznym krakowianom. Trwoga powoli ogarniała obrońców miasta. Kiedy sytuacja zrobiła się tragiczna zaczęto nawet chwytać gołębie miejskie. I ubywało tych tak typowych dla naszego miasta ptaków.W końcu jednak Rada Miasta zabroniła polowań na gołębie.Niektórzy bowiem pomyśleli, że przecież gołębie, jako że nie straszne im mury i oblężenie, mogą swobodnie się przemieszczać. I przynosić pożywienie mieszkańcom. Wiele tego nie będzie, ot kilka ziaren grochu, fasoli, ziarno...

Oblężenie jednak trwało i także o nadzieję w grodzie było coraz trudniej. W końcu jeden z odważnych obrońców z narażeniem życia, w przebraniu przekradł się za mury. Ze sobą wziął sześć gołębi. Każdy w innym kolorze.

Za klika dni mieszkańcy radością powitali jednego ze skrzydlatych listonoszy. Zmęczony podróżą ptak usiadł na dachu jednej z kamiennic wokół Rynku. Szybko jeden ze śmiałków poszedł po gołębia i odczytano wszystkim wiadomość : „ Odsiecz w drodze. Sześć dni marszu.”

Wielka radość zapanowała w mieście. Odwaga, otucha wstąpiły w serca mieszkańców. Przez kolejne kilka dni przybywał do grodu kolejny skrzydlaty listonosz, w coraz to innym kolorze, niosąc ze sobą informacje o zbliżającym się ratunku dla umęczonych krakowian.

I tak liczono z radością jeszcze tylko pięć dni, jeszcze cztery, trzy, dwa. Wieczorem przed dniem, w którym miało nadejść wybawienie na wieży jednego z kościołów usiadł biały gołąb. Nikt nawet nie kwapił się aby ptaka ściągnąć.

Nikt już nie czytał listu. Całe miasto szykowało się do tego, aby jutro skoro świt zaatakować oblegającego je wroga i tak przyjść z pomocą odsieczy, biorąc nieprzyjaciela w dwa ognie.

Jak tylko słońce wstało mieszkańcy uderzyli z odwagą jaką czasem daje nam świadomość bliskiej pomocy. Zaskoczony nieprzyjaciel, który sądził, że mieszkańcy miasta są już dawno wyczerpani i u kresu sił, począł się w nieładzie wycofywać, zostawiając za sobą bogate wozy, pełne zebranych po drogach łupów.

Kraków był wolny.

Wieczorem któryś z mieszkańców, zdjął z nogi gołębia list. W zdumieniu odczytano
„Odsiecz zatrzymały rozlane rzeki. Poddajcie miasto.”


Joanna Krzeczkowska

_____________________________________________________
źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie" --- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Krakowskie Legendy :: Królowa Jadwiga i tajemniczy ślad

Krakowskie Legendy :: Królowa Jadwiga i tajemniczy ślad

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Jednak nie tylko uroda i mądrość, nie tylko młodość. Jadwiga była przede wszystkim człowiekiem o wielkim sercu. Wrażliwa na ludzką tragedię; nie raz broniła najsłabszych i uciśnionych. Znała cenę ludzkich wzruszeń i nieszczęść. Bez wahania podchodziła do ubogich chłopów, zaniedbanych dzieci. Miała świadomość, że krzywd, jakich doświadczają najubożsi nie da się wynagrodzić dobrami materialnymi.



A jednak często jedynie w ten sposób mogła pomóc.



Pewnego dnia na przedmieściu Krakowa, na tak zwanym „Piasku” kościół zaczęto stawiać.



Jadwiga pragnęła przyjrzeć się budowie. A zatem wyruszyła za mury miasta wraz z zaufaną ochmistrzynią. Na miejscu więcej niż kamieniom, czy stawianym ścianom, przygląda się pracującym ludziom... I dostrzega zasmucone i jakby nieobecne oblicze jednego z kamieniarzy. Podchodzi do niego i pyta o przyczynę jego zmartwienia.



Zwykłe życie zwykłych ludzi i jego troski odsłaniają przed nią swoje oblicze. Ot żona ciężko chora a dzieci bez opieki pozostawione. Na chleb dla rodziny pracować jednak trzeba...



Królowa współczując, pragnie udzielić pomocy i rozmawia o tym z ochmistrzynią.



Tak, pomoc jest już zapewniona. Lecz to dalej mało dla Jadwigi.



W swoim sercu pragnie pomóc osobiście, teraz. Opiera zatem stopę na kamieniu i każe zdjąć sobie złotą klamrę z trzewika. Tę złotą klamrę wręcza zasmuconemu ojcu rodziny.



Po czym odchodzi. A obdarowany niespodzianie rzemieślnik wpatruje się w złoty dar i radości nie może pomieścić jego serce. A później przenosi wzrok na szary kamień, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała smukła stopa dobrej królowej. Ten kamień to milczący świadek całego zdarzenia. Wtem pod wpływem natchnienia kamieniarz postanawia odkuć w tym oto kamieniu kształt stopy dobrodziejki. Aby pozostał ślad owego niezwykłego spotkania.



Gdy już ściany kościoła nabrały kształtów i ruszyły prace nad sklepieniem świątyni, kamieniarz pokazał i majstrowi i kolegom - kamieniarzom wmurowany w cokół budowy kamień z kształtem drobnej stopy...



Ów kamień wielkie wrażenie czyni. I wnet plotka, wieść niesie się ulicami Krakowa.



Cud na przedmieściu!



Nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że owo wgłębienie w szarym głazie to dzieło kamieniarza. Ich dobra królowa, jej droga postać znana dobrze w biedniejszych dzielnicach Krakowa zasługuje na cud. To przecież oczywistym się zdaje, że szlachetność królowej tak wielka, że nawet kamienie pod nią się skłaniają i miękną. Gromadzi się zatem biedota, gromadzą się skromni mieszkańcy wokół niedokończonej jeszcze bryły kościoła.



Wzruszenie ich ogarnia. Kwiatami ozdabiają owo miejsce gdzie widzialny cud się dokonał. Łzy i radość towarzyszą cichym modlitwom.



Święta Pani z Wawelu.



Tak oto skromny kamieniarz przyczynił się do powstania pięknej opowieści. A do dziś na ścianie kościoła Karmelitów, na Piasku, przy ulicy Karmelickiej można zobaczyć to magiczne miejsce. Jedno z wielu, jakie kryje w sobie Kraków.




Joanna Krzeczkowska



____________________________________________________
źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie" --- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Krakowiskie Legendy :: Gość w dom Bóg w dom

Krakowiskie Legendy :: Gość w dom Bóg w dom

Autorem artykułu jest Joanna Krzeczkowska


artykularnia_import Pukał do drzwi możnych chłopów. Do chałup zasobnych i obszernych, lecz nikt nie chciał mu otworzyć. Ot, włóczęga, obcy, pewnie brudny. Przeciąg będzie, błota naniesie. Niech idzie dalej. Do sąsiada. Tam na pewno go przyjmą. Tak myśleli bogaci gospodarza, nie chcąc sobie czynić kłopotu. A zatem nieznajomy przemierzył tak całą wieś i w końcu, nie mając już prawie nadziei, zastukał do ostatniej, dość ubogiej i małej chatki, stojącej na skraju wsi.



Drzwi otwarły się i młody mężczyzna zaprosił serdecznie wędrowca do środka domu. Wskazał miejsce przy kominie. Przeprosił również, że wieczerza nie za suta będzie. Ot, chleb razowy, kilka owoców, rzepa. A i żona synka właśnie powiła, więc czas szczególny w domu. Niemniej z serca gościć pragnie on, jako gospodarz, zdrożonego nieznajomego. Wędrowiec, na wieść o narodzinach syna chciał nawet wyruszyć dalej, by nie przeszkadzać rodzinie, lecz ubogi chłop nawet nie chciał o tym słyszeć. Także nasz gość, znużony wielce ostał w chacie. Posilił się, ogrzał ciepłem od pieca bijącym i usnął szybko.



Rano gospodarz nie pozwolił mu opuścić chaty bez śniadania, a i na drogę dał kawałek chleba. Wędrowiec podziękował gorąco, a pomny wydarzeń ostatniej nocy, zapytał kogo na chrzciny prosić będzie i jakie imię synowi przeznaczył. Na to gospodarz rzekł, że imię to synowi nadać pragnie takie, jakie ma wędrowiec. Skoro i on i syn tej samej nocy w jego zawitali progi. A na chrzciny nie bardzo ma kogo prosić, bo on przecież chłop ubogi, a tu wokół sami majętni gospodarze. Gdzieżby ich śmiał zapraszać. A zatem nasz podróżny zapytał, czy on może być zaproszony i czy gospodarzowi nie będzie wstyd gdy on z żoną jutro przybędzie. Chłop ucieszył się wielce. Rzekł, że nawet konia i wóz pożyczy i pojadą do chrztu jak sam król...



Nazajutrz koło południa wielkie poruszenie we wsi nastąpiło. Główną drogą wojska jadą. Zbroje lśnią, konie stukocą kopytami, falują na wietrze proporce. Cześć rycerstwa otacza zaś dwie pięknie zdobione karety. Cała wieś więc wyległa, by przyglądać się pochodowi. A i pytania od razu się pojawiły. Któż to i z jakiej okazji przybył do nich. Może jakieś nowe opłaty, daniny, a może tylko tędy przejeżdżają, choć to przecież nie po drodze, do głównych traktów daleko



A zdumienie rosło z każdą chwilą, bo cały orszak jechał szybko, nigdzie nie przystając, . Zatrzymał się dopiero przy ubogiej chacie na końcu wsi, chacie najbiedniejszego gospodarza we wsi. I tu wielka niespodzianka, bo z karety wysiadł sam król Kazimierz, później zwany Wielkim. Wraz z małżonką swą… Raz jeszcze dziękując za udzieloną gościnę wzięli nowonarodzonego synka i jego ojca do karety i do chrztu pojechali faktycznie jak królowie.



A przyjęcie na wawelskim wzgórzu, zamku króla się odbyło. Chrześniak króla Polski otrzymał zaiste królewskie podarki. A bogaci gospodarze mocno żałowali, że owej, burzliwej nocy nie gościli króla Kazimierza. I także tego, że odmówili schronienia swojemu władcy.






Joanna Krzeczkowska
____________________________________________________

źródłem inspiracji dla powstania nieniejszego tekstu była lektura
książki Bronisława Heyduka - "Legendy i opowieści o Krakowie"
--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jaki właściwie sens ma wspinanie?

Jaki właściwie sens ma wspinanie?

Autorem artykułu jest Jan Kowalski


W człowieku już coś takiego jest, co każe mu wejść tam, gdzie tylko się da; i może to sprawiać radość. Jeżeli dołoży się do tego przyjemność z okupionego wysiłkiem ruchu, możliwość przełamywania własnych słabości i satysfakcję z osiągniętego celu to otrzymamy odpowiedź, dlaczego warto się wspinać. Bo wspinać się jest przyjemnie... W człowieku już coś takiego jest, co każe mu wejść tam, gdzie tylko się da. Albo chociaż spróbować czy nie da się wejść tam gdzie inni myślą, że jest to niemożliwe. I może to sprawiać radość. Jeżeli dołożysz do tego przyjemność z okupionego wysiłkiem ruchu, możliwość przełamywania własnych słabości i satysfakcję z osiągniętego celu to otrzymasz odpowiedź, dlaczego warto się wspinać. Bo wspinać się jest przyjemnie - z przyjaciółmi, bądź też na zajęciach, które organizuje szkoła wspinania. Nieważne czy twoim celem jest dwumetrowy kamień, sztuczna ścianka na sali gimnastycznej, gigantyczny sopel lodu, czy wieleset metrowa skalna zerwa – wspinasz się, bo lubisz. Innych powodów może być wiele i każdy ma swoje. Ale trzeba to lubić...

Stoisz przed pionową skalną ścianą, jesteś już rozgrzany i skoncentrowany, śledzisz uważnie przebieg drogi, którą za chwilę będziesz się wspinać. Wypatrujesz chwytów, stopni dla oparcia butków. Wyobrażasz sobie sekwencje ruchów, jakie za moment wykonasz. Jeszcze tylko sięgasz do woreczka z magnezją, aby osuszyć czubki palców, strzepujesz dłonie, rozluźniając mięśnie i dotykasz pierwszych chwytów na skale. A potem wszystko idzie płynie i z gracją - prawdziwa szkoła wspinania. Wspinasz się szybko, sprawnie wykonując kolejne przechwyty, sięgając coraz wyżej, a twoje stopy ledwo muskając skałę czubkami butów pną się po niewielkich występach skalnych. Jesteś skoncentrowany, nie ma nic oprócz kawałka skały nad tobą, a planowanie przyszłości ogranicza sie do tych kilku ruchów całego ciała dzięki, którym znajdziesz się wyżej. Właśnie jesteś tuż pod najtrudniejszym miejscem Twojej wspinaczki, chwila zastanowienia, ale nie za długo, żeby nie stracić zbyt dużo sił. Ruszasz zdecydowanie, jeszcze dwa trudne przechwyty; przedramiona napięte jak struna nie pozwalają palcom puścić kluczowych, małych chwytów. Już jesteś powyżej tego miejsca jeszcze dwa łatwe ruchy i jest – górne stanowisko asekuracyjne, z radością krzyczysz do asekurującego kolegi "blok", a chwilę później stoisz znowu pod ścianą zmęczony, ale cholernie zadowolony. Udało się! - właśnie wspiąłeś sie po pionowej skalnej ścianie.

Tak może wyglądać Twój wolny dzień spędzony w skałkach lub na sztucznej ściance. Możesz się wspinać i mieć z tego wielką frajdę. Jak zacząć? Na początek nie potrzeba wiele – dobre chęci, no i może butki wspinaczkowe. Nabędziesz je w każdym sklepie ze sprzętem górskim. Tak wyposażony możesz udać się na sztuczną ściankę, gdzie spróbujesz wspinaczki. Żeby zobaczyć jak to jest wystarczy mała próba na fragmencie ścianki nie wyższym niż 3 metry. Nie musisz nic wiedzieć jeszcze o linie, uprzęży i asekuracji. W razie upadku spadniesz na gruby materac. Poproś kogoś bardziej doświadczonego, aby pokazał Ci podstawowe zasady pracy rąk i nóg. Zresztą na komercyjnych ściankach wspinaczkowych możesz skorzystać z porad instruktora. Ważne żebyś nie zaczynał od trudnych wyzwań, nie łapał małych chwytów i nie przejmował się, że stali bywalcy wyczyniają cuda tańcząc na ścianie lub suficie jakby nie działała na nich grawitacja. Ty też tak będziesz mógł, ale nie od razu. Jeżeli po kilku udanych próbach wspinania w skali mikro chciałbyś spróbować sił na większej ściance, koniecznie poproś o pomoc kogoś doświadczonego, kto założy ci uprząż i bezpiecznie zaasekuruje. Tutaj nie ma miejsca na naukę na własnych błędach - dobrą ofertę szkoleniową posiada na przykład Szkoła Wspinania GRIT...

Inna możliwość zasmakowania wspinaczki to wyjazd w skałki, bądź też w góry. Jeżeli np. interesuje Cię turystyka górska, masz już za sobą wiele szlaków, chciałbyś spróbować nowego wyzwania, możesz spróbować wspinaczki skalną ścianą lub granią prowadzącą na górski szczyt. Zresztą aby tylko spróbować nie musisz mieć żadnego doświadczenia. Wystarczy skorzystać z usług przewodnika który wybierze odpowiednią do Twoich możliwości drogę, wyposaży w sprzęt i zadba o asekurację. Tobie pozostanie tylko zmaganie ze skałą i radość z udanej wspinaczki. Jakkolwiek nie zacząłbyś swojej przygody ze wspinaczką, jedno jest pewne, jeżeli Ci się spodoba będziesz musiał doskonalić swoje umiejętności, zdobywać wiedzę i doświadczenie, aby móc wspinać się coraz trudniejszymi drogami, robić to bezpiecznie i samodzielnie. Podstaw asekuracji, dla własnego dobra, powinieneś nauczyć sie od zawodowców – instruktorów wspinaczki lub przewodników (odpowiedni adres to porządna szkoła wspinania). Później będziesz mógł samodzielnie rozwijać swoja wspinaczkowa karierę w kierunku, jaki uznasz dla siebie za interesujący. Może zostaniesz mistrzem ścianki wspinaczkowej lub skalnej ściany, może zainteresuje cie wspinaczka wielkimi ścianami alpejskimi, a może ulubionym twoim zajęciem będzie pokonywanie gigantycznych lodowych sopli. A może będziesz spędzał cudowne weekendy w słonecznych skałkach w towarzystwie przyjaciół ciesząc się pokonaniem kilku średnio trudnych dróg i aktywnie spędzonym czasem. To twój wybór... Wspinanie jest dla każdego! ---

gritter - Szkoła Wspinania GRIT

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl