wtorek, 25 sierpnia 2015

Ustka - idealna miejscowość do zamieszkania, nie tylko w wakacje

Ustka - idealna miejscowość do zamieszkania, nie tylko w wakacje


Autor: Piotr Ramotowski


Ustka to średniej wielkości miasteczko, które zna chyba każdy Polak. Jest to nadmorski kurort, do którego przyjeżdżają co roku turyści na urlop nad morzem. Miejscowość ma bogatą historię, wiele zabytków.


Niektórzy przyjeżdżają do Ustki co roku, znają każdy zakątek plaży i czują się jak u siebie. Takie wracanie co roku na wakacje w to samo miejsce jest czasami zbawienne dla rodzin, dla kondycji związków. Każda relacja, zwłaszcza partnerska powinna mieć swoją legendę, swoje zwyczaje, które porządkują życie. Nie powinno to być mylone z monotonią.

W Ustce znajdzie się coś dla dzieci, a także dla ludzi, którzy nad morzem szukają jedynie rozrywki. Poza tym blisko jest stąd do parku narodowego, w którym można podziwiać wyjątkowe, piaszczyste wydmy.

Co roku brakuje w Ustce i nie tylko w Ustce, ale także w innych kurortach nad morzem ratowników morskich. Dzieje się tak dlatego, ze wśród miejscowych niewielu jest ludzi, którzy zechcieliby przejść kurs i którzy chcieliby siedzieć na plaży przez całe wakacje, prawdopodobnie wydaje się to dla nich zbyt nudnym zajęciem.

Ci, którzy twierdzą, że Ustka to tylko plaża i wioska nad morzem bardzo się mylą. Jest to miasteczko, w którym znajdą mnóstwo atrakcji, nie tylko tych typowych polegających na ciekawej ofercie barów, ale także jeśli chodzi o zabytki, stare latarnie morskie, nadmorskie bunkry, stare kamienice itp. Warto więc wybrać się tam na urlop.

Ustka oferuje poza tym pokaźną bazę noclegową, można także znaleźć wiele ciekawych ofert na apartamenty nad morzem. Miejscowi przyzwyczaili się do tego, że skoro tak wielu ludzi co roku przyjeżdża nad morze, to mogą im oferować jakieś pokoje u siebie i nawet najstarsza babcia w Ustce kojarzy, że może wynająć chociaż niewielki kąt w swoim skromnym mieszkanku na osiedlu z wielkiej płyty, a i tak ktoś zawsze znajdzie się chętny na taki urlop.

Ustka to spokojna miejscowość, zwłaszcza poza sezonem. Miejscowi twierdzą, że jest tutaj daleko do wszystkiego, nie ma co robić podczas zimy czy jesieni. Ustka położona jest w województwie pomorskim. Największą jej atrakcją jest oczywiście Morze Bałtyckie, ale jeśli chcemy wybrać się jakimś szlakiem turystycznym, to Ustka z pewnością nie zawiedzie.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Polska turystyka może zarobić na kryzysie

Polska turystyka może zarobić na kryzysie


Autor: Rafał Tetzlaff


Masz hotel, gospodarstwo agroturystyczne, domki letniskowe? Ten artykuł jest dla ciebie. W 2008 roku do Polski przyjechało o 9% mniej cudzoziemców niż w rok wcześniej. O 1/3 zmniejszyła się liczba gości zza wschodniej granicy: Białorusi, Ukrainy i Rosji. Ten bilans można poprawić - Jak? Czytaj dalej...


Paradoksalnie kryzys może spowodować napływ turystów z zagranicy. Polska stała się bardzo atrakcyjnym krajem pod względem cenowym.Jak podkreśla prezes Polskiej Organizacji Turystycznej Rafał Szmytke, Polska jest w porównaniu z wieloma krajami europejskimi, tanim i atrakcyjnym miejscem wypoczynku. Słaba złotówka jest teraz atutem dla tych, co chcą pozyskać turystów zagranicznych - zwraca uwagę Szmytke. Jak dodaje, Polska ma wiele do zaoferowania turystom. Jakość bazy hotelowej jest przy tym dobra, a oferta jest coraz bardziej urozmaicona.
Polska oferta turystyczna wygrywa na rynkach światowych przede wszystkim ceną i to należy wykorzystać - apeluje prezes Polskiej Izby Turystyki Jan Korsak. Zwrócił uwagę, że część Niemców, Rosjan i Słowaków często przyjeżdża do Polski. Prezes Polskiej Izby Turystyki przypomina, że branża turystyczna pobudza koniunkturę także w innych dziedzinach. W 2005 roku obcokrajowcy wydali w Polsce na żywność miliard euro.
Kryzys może się jednak odbić negatywnie na inwestycjach branży hotelowej. Jak tłumaczy prezes Zarządu Instytutu Turystyki Krzysztof Łopaciński, kredyty są mniej korzystne i dla niektórych może to oznaczać wstrzymanie realizacji inwestycji.
Światowa Organizacja Turystyki szacuje, że w 2009 roku liczba podróżujących utrzyma się na poziomie poprzedniego roku. Pesymiści prognozują, że liczba turystów zmniejszy się o 1-2%. Duże znaczenie będzie miała kondycja gospodarki, jeżeli nastąpi ożywienie, branża turystyczna zanotuje wzrost, a jeśli spowolnienie utrzyma się, należy liczyć się ze spadkiem turystów.
Rafał Tetzlaff Ravalon.pl - pozycjonowanie stron www Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Słoneczne wakacje

Słoneczne wakacje


Autor: Iza Kuferart


Jesteś przecież kobietą i potrzebujesz odrobiny rozpieszczenia i elegancji a wakacje to czas kiedy nawet duże wydatki zostaną usprawiedliwione.


Słoneczne wakacje, wymarzony urlop… To doskonały czas na to aby znaleźć każdego dnia przynajmniej kilka chwil wyłącznie dla siebie. Nałożyć na twarz orzeźwiającą maseczkę z cytrusowych owoców, uraczyć ciało pachnącym balsamem. A dodatkowo zerwać z codziennym oszczędzaniem i kupić sobie coś naprawdę ekstra. Oczywiście nie warto inwestować wielkich sum w rzeczy niepotrzebne czy brzydkie ale modne. Warto znaleźć coś unikalnego, coś czego nikt inny nie będzie posiadał. Takie oryginalne przedmioty, które każdego dnia będą dostarczały nową, potężną dawkę radości i satysfakcji z ich posiadania można znaleźć w naszej galerii. Wakacje to idealny czas na to aby celebrować proces zakupów. Mając wolne popołudnia nie musisz już biec jak najszybciej z pracy do domu aby sprostać codziennym obowiązkom. Ułóż sobie harmonogram prac domowych w taki sposób abyś wieczorne godziny mogła poświęcić wyłącznie przyjemnościom.
Oczywiście na początku może to sprawiać kłopoty. Każda Polka to kobieta, która chce jak najlepiej sprawdzać się w roli matki, żony, kochanki a jednocześnie dbać o swój idealny dom. Czasem wolny od pracy dzień potrafi zdezorganizować skrupulatnie wypracowany harmonogram zamiast pomóc w jego szybszej realizacji. Nie pozwól na to! Spraw sobie radość korzystając z uroków dnia codziennego. Jeśli masz dużo obowiązków, których nie musisz wykonywać każdego dnia – zrób z tego zabawę. Zajrzyj do naszej galerii i znajdź małą szkatułkę w której umieścisz karteczki z rzeczami do zrobienia. Każdego dnia losuj jedną z nich i wykonuj czynność, której nazwę wyciągniesz. Dzięki temu obowiązki nabiorą nieco pikanterii związanej z niepewnością i dreszczykiem emocji przed losowaniem.
Gdy już uporasz się z wszystkimi domowymi obowiązkami zorganizuj sobie domowe Spa. Zadbaj o swoje ciało, a następnie zaopiekuj się duszą. W tym celu możesz poświęcić kilkadziesiąt minut na buszowanie w Internecie i przeglądanie modowych i biżuteryjnych nowinek. Spośród mnóstwa biżuterii wybierz klika przedmiotów, może kolczyki z koralem, z turkusem, może naszyjnik wire - wrapping i zapisz je w swojej przeglądarce. Gdy następnego dnia do nich wrócisz będzie mogła lepiej ocenić, które z nich sprawiłyby Ci największą radość. A wtedy bez wahania dokonaj zakupów. Jesteś przecież kobietą i potrzebujesz odrobiny rozpieszczenia i elegancji a wakacje to czas kiedy nawet duże wydatki zostaną usprawiedliwione.
biżuteria,sklep Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Miłość platoniczna. Barcelona

Miłość platoniczna. Barcelona


Autor: Piotr Łeszyk


Zakochałam się. Wpadłam po uszy.


Zakochałam się. Wpadłam po uszy. Na myśl o jego każdym centymetrze, chcę być tam z powrotem! Samo przebywanie w nim wiąże się z ekscytacją i tajemnicą. Tego nie da się opisać, to po prostu trzeba przeżyć. Zaledwie albo aż 10 dni w nim dało mi do zrozumienia, że chcę wrócić do niego, do tego miasta... do Barcelony.

Jeśli Paryż nazywa się miastem zakochanych, to niewątpliwie Barcelonę trzeba ochrzcić miastem sztuki i inspiracji. Na powierzchni ponad 100 km2, na każdym kroku, można obcować z muzyką, malarstwem czy śpiewem. To miasto nie śpi i przez całą dobę oferuje dobrą zabawę i dużą dawkę wrażeń.

Chociaż piaszczyste plaże Barcelonety mamią, należy korzystać ze słoneczka podczas pieszych wędrówek. Dla mniej ambitnych polecam metro. Szybciej i wygodniej, a czasu szkoda, bo dosyć sporo jest do zwiedzania. Dla tych, których nudzą tradycyjne kościoły i niekończące się muzea to miasto na pewno będzie atrakcją.

Chociażby la Sagrada Familia- kościół przypominający budowlę z wosku, topiącą się pod wpływem ciepła. Na każdym centymetrze kwadratowym murów tej budowli występują sceny biblijne, symbole oraz ornamenty zwierzęce i roślinne. Niemałym przeżyciem jest wjazd na wieże kościelne, podziwianie widoków z góry, a następnie kręta droga w dół. Mimo że koniec prac budowlanych przewidywany jest na rok 2026, warto się tam wybrać już teraz. Esencję stylu Gaudiego można podziwiać również w Casa Mila czy w Parku Guell. Niecodzienne formy ozdób, schodów czy fontann są inspirowane naturą oraz niesamowitą wyobraźnią mistrza. Trzeba być geniuszem albo szaleńcem, aby coś takiego stworzyć. Barcelona jest również miastem Picassa i Miró. Zaskakujące prace tych malarzy mogą czasem szokować albo rozbawić. W ich muzeach nie należy na pewno spodziewać się oklepanych pejzaży.

Dla fanów sportu, obowiązkowym punktem jest stadion Camp Nou. Mając szczęście i trochę pieniędzy można nawet trafić na mecz FC Barcelony. Na mniej zapalonych kibiców czekają trybuny, muzeum i zielona murawa klubu.

Warto też wybrać się na la Rambla, która jest główną aleją miasta. Tam na każdym kroku można śmiać się z zawodowych mimów, którzy prześcigają się w oryginalności swoich strojów. W chwili przerwy można odpocząć sobie na ławce czy na zielonej trawce w Parku de la Ciutadella. Nie warto jednak liczyć na ciszę i spokój, gdyż niezliczone ilości zielonych papużek oraz innych barwnych ptaków, nie dają o sobie zapomnieć.

Po dniu pełnym wrażeń trzeba skusić się na ucztę z owoców morza czy inny kataloński przysmak. A na wieczór najlepsza jest sangria czy mojito. Warto być uważnym, gdyż te alkohole wchodzą bardzo łatwo. Jednak za skutki nie odpowiadam.:)

Może to głupie zakochać się w mieście, ale nie ukrywam, że mnie urzekło. Nawet zwykłe uliczki są tam zaczarowane. Nawet zwykły spacer to odkrywanie nowej tajemnicy. Starzy Włosi mówią, że kto zobaczy Neapol może umrzeć, jednak, kto zobaczy Barcelonę, będzie chciał żyć, by do niej wracać.

Autor: Megane

Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

7 dni na Głównym Szlaku Beskidzkim

7 dni na Głównym Szlaku Beskidzkim


Autor: Piotr Łeszyk


7 dni na Głównym Szlaku Beskidzkim. Bez happy-endu


W planach na lipiec mieliśmy wyjazd na Elbrus, ale pomysł upadł z powodu braku biletów powrotnych z Kaukazu. Chcąc więc dobrze wykorzystać wolne 10-14 dni, postanowiliśmy spróbować przejść cały 519 kilometrowy Główny Szlak Beskidzki. W góra 10 dni.

Główny Szlak Beskidzki zaczyna się w Wołosatem w Bieszczadach i ciągnie przez kolejne pasma Beskidów aż do Ustronia w Beskidzie Śląskim. Rekordowe przejście zaliczył kilka lat temu Piotr Kłosowicz, któremu trasa ta zajęła jedynie 7 dni (czapki z głów!). Nam nie chodziło o bicie rekordów, lecz o połączenie wędrówki z plecakiem, treningu do adventure racingu i sprostanie długiej trasie w czasie, który miał być dla nas osiągalny. Spore znaczenie miało właśnie posiadanie jakiegoś celu – do dzisiaj pamiętam fanfary w uszach i dumę, jaka nas rozpierała gdy dojechaliśmy rowerami na Nordkapp. Postanowiliśmy iść ze wschodu na zachód, ponieważ na pierwszy ogień chcieliśmy dostać to, czego nie znaliśmy, a na deser rejony, które znamy jak własną kieszeń. Cała trasa rozpisana jest na 167 przewodnikowych godzin chodzenia, więc dzięki znajomości zaawansowanej matematyki wiedzieliśmy, że musimy robić 17-to godzinne odcinki każdego dnia.

W sporym skrócie każdy dzień można by opisać mniej więcej tak samo – wstawaliśmy po 4, naklejaliśmy plastry na stopy, smarowaliśmy je maścią przeciwodpażeniową, sypaliśmy mączką ziemniaczaną WSZYSTKIE miejsca narażone na obtarcia, ruszaliśmy chwilę po 5, przechodziliśmy około 50 kilometrów, co z przerwami zajmowało nam 12-15 godzin (szliśmy sporo szybciej niż norma przewodnikowa), kąpaliśmy się i szliśmy spać. Do tego po drodze zjadaliśmy przeważnie 2 obiady i sporo słodyczy, a także zaliczaliśmy mniejsze i większe kryzysy (głównie na początku w związku z obtarciami i bólem stóp). Cały czas szliśmy o kijach, niosąc plecaki, które z piciem ważyły nieco ponad 10 kg.

Dojazd z Poznania zajął nam prawie 20 godzin, które spędziliśmy niezwykle udanie – przespaliśmy prawie całą drogę. W Wołosatem znaleźliśmy nocleg, zjedliśmy obiad, kolację i poszliśmy spać - to w końcu ważne żeby wypocząć przed długim wysiłkiem...

16 lipca, dzień 1.

Bieszczady przywitały nas gorącym i ciężkim powietrzem. Z samego rana zaliczyliśmy spore podejścia na Halicz i Tarnicę (najwyższy szczyt pasma), mając przy tym piękne widoki na Połoninę Bukowską. Prawdziwie upalnie zrobiło się gdy akurat podchodziliśmy na kolejną połoninę – pot dosłownie zalewał nam usta i szczypał w oczy. Gdy jednak wgramoliliśmy się na górę, nagromadziło się sporo groźnych chmur, a w oddali słychać było burzę. Zmotywowani przyspieszyliśmy, by jak najszybciej zejść do wsi. Co ciekawe (czy raczej porażające) sporo ludzi szło spokojnie do góry, zbytnio się nie przejmując nadchodzącymi piorunami...

W myśl zasady „stare lisy kity nie moczą” (czy tam „głupi ma szczęście”) pierwsze krople ulewy obserwowaliśmy spod daszku budki z frytkami na polu namiotowym. Jak to z burzami bywa - przyszła i poszła, co skrzętnie wykorzystaliśmy, by ruszyć dalej. Do przejścia została nam cała Połonina Wetlińska, na której nie widzieliśmy absolutnie nic – cały czas szliśmy w gęstej mgle, co jednak bardziej nam pasowało niż palące słońce. Dzień był bardzo udany i raczej bezbolesny – wszelkie obtarcia i pęcherze miały dopiero przyjść.

Na nocleg zostaliśmy we wsi Smerek, a tego dnia przeszliśmy 47,2 km w czasie 12h 10min.

17 lipca, dzień 2.

O poranku przekonaliśmy się, że zakładanie suchych skarpet rano ma mały sens – po przejściu kilku polanek mieliśmy mokre nie tylko buty, ale też spodnie i koszulki. Na szczęście nie było jeszcze zbyt gorąco, więc dość żwawo zaliczyliśmy pierwsze kilka podejść i 20 kilometrów. W Cisnej zrobiliśmy wydłużony popas przy schronisku, bowiem przed nami był ponad 30-to kilometrowy odcinek bez wsi (czyli sklepów) i schronisk. Pod koniec dnia dość mocno czuliśmy bolące stopy – pojawiały się kolejne bąble i obtarcia, co raczej nie poprawiało nam humorów. Na domiar złego, przez bitą godzinę nie mogliśmy znaleźć noclegu w Komańczy. Ostatecznie spaliśmy w przyczepie campingowej u samego sołtysa wsi. 50 km w 13h 15 min.

18-20 lipca, dni 3-5.

W Komańczy skończyliśmy pierwszą mapę – tu bowiem kończą się Bieszczady, a zaczyna Beskid Niski. Jak nazwa wskazuje, zbyt wysokie to te góry nie są, ale bardzo często trzeba schodzić do nisko położonych miejscowości. Nas jednak dużo bardziej drażniły miliardy much końskich i komarów, dla których byliśmy jak dwie uciekające pizze z talerza. Naprzeklinaliśmy na nie co nie miara. Tempa też nie mieliśmy powalającego – często trzeba było przedzierać się przez zarośnięte polany, wydeptywać ścieżkę, omijać bagienka i rzeczki, czy wreszcie szukać szlaku, który był co najmniej średnio oznaczony. Gdy dodać to wszystko do siebie, wspomnienie Beskidu Niskiego nadaje się głównie do wymazania. Nic dziwnego, że nie jest to zbyt popularny rejon – w ciągu tych kilku dni spotkaliśmy zaledwie kilka osób na szlaku. Z dnia na dzień szło mi się coraz lepiej, pęcherze z pierwszych dni szczęśliwie poszły w niepamięć. Co prawda moje sfatygowane już adidasy rozpadły się na części pierwsze, ale przygotowany na taką okoliczność wyjąłem z plecaka nowe (dodatkowo zawsze lżej). Za to Karolowi coraz bardziej dokuczały pozdzierane pięty i bolące kolana, jednak jak mówił – dopóki się nie połamie, może iść. W kolejne dni przeszliśmy 51 km (w 13h), 34,2 km (w 9h 15min z przerwą na mszę) i 53,5 km (w 14h).

21 lipca, dzień 6.

Po przejściu pierwszych 20 kilometrów dotarliśmy do Krynicy i tym samym minęliśmy Beskid Niski. To była jedyna dobra widomość tego dnia. Najgorszą z kolei był fakt, że do Karola bolących kolan i pięt doszła kontuzja stopy – coś mu się stało ze ścięgnem pod kostką, przez co odczuwał niemiłosierny ból przy każdym kroku. Z racji tego, że praktycznie nie mógł chodzić oraz by nie skazać się na kilkutygodniową rekonwalescencję, w Krynicy musiał zrezygnować z dalszej drogi, po przejściu 250 kilometrów. Ja z kolei zaliczyłem burzę mózgów (czy też burzę w mózgu) i mimo szczerej niechęci do samotnej wędrówki, wiedziałem, że jeśli też pojadę do domu, będę na siebie strasznie zły za niewykorzystaną okazję przejścia całego szlaku i zmarnowany trud. Pożegnaliśmy się więc z Karolem w centrum Krynicy, po czym ruszyłem sam w Beskid Sądecki. Tego dnia szedłem jeszcze 7 godzin, z jednej strony psychicznie podbudowany znajomością trasy i dobrą, niezbyt gorącą pogodą; z drugiej – wkurzony na pecha, który „wyeliminował” Karola, a mi jako bonus przyniósł mocny ból gardła. W Rytrze, gdzie zatrzymałem się na nocleg, byłem po 20, a w ramach kolacyjki zjadłem 25 pierogów... W sumie tego dnia zrobiłem 50,7 km w niecałe 15h.

22 lipca, dzień 7.

Ciepły poranek zwiastował nadejście upalnego dnia, miało być ponad 30 stopni. W sam raz, żeby po górach pochodzić... W ramach porannej gimnastyki przypadło mi spore, kilkugodzinne podejście do schroniska na Przehybie. Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo pod górę chodziło mi się najlepiej – właśnie pod górę zyskiwałem najwięcej w stosunku do czasów przewodnikowych. Do tego w kilku miejscach miałem piękny widok na całe Tatry, które tego dnia ani razu nie były zakryte chmurami. W schronisku trochę posiedziałem i pojadłem, po czym ruszyłem dalej. Szło mi się jednak fatalnie, w głowie latały mi jakieś bezsensowne myśli i piosenki, do tego nie mogłem się zmotywować do szybkiego marszu. Gdy w głowie zakotwiczyła mi jakaś melodyjka rodem z disco polo uznałem, że to zdecydowane przegięcie i wygmerałem z plecaka grajotko „empetrójek”. Nigdy nie chodziłem po górach ze słuchawkami na uszach, ale pomysł był niegłupi – szło mi się dużo lżej i szybciej.

Gdy skończyłem rozprawę z Beskidem Sądeckim i wszedłem w Gorce, poczułem znaczący ubytek sił. Nie wiedziałem czy to przez palące słońce (może jakiś udar), czy może przez jakieś choróbsko (gardło bolało mnie cały czas), ale nie mając czasu na bzdury szedłem dalej. Ostatecznie doczołgałem się wieczorem do przełęczy Knurowskiej w środku Gorców, gdzie zostałem na noc. Przeszedłem tego dnia 51,4 km w nieco ponad 15h.

Wieczorem i w nocy czułem, że mam bardzo wysoką gorączkę, dreszcze, ból gardła i silny katar. Pamiętam, że śniło mi się, że wracam do domu i nie muszę iść dalej. Budzik był jednak nastawiony na 4:30 rano i nie planowałem go przestawiać.

„Zi end”

Przed 6 rano wyszedłem jeszcze w stronę Turbacza z zamiarem kontynuowania drogi, jednak po godzinie zdałem sobie sprawę, że ledwo powłóczę nogami. Cofnąłem się więc na przełęcz i złapałem stopa do Nowego Targu, skąd pojechałem najpierw do Krakowa, a potem do Poznania. Sama podróż była niezłym piekłem – nagrzany pociąg działał jak rasowa fińska sauna, a mnie męczyła do tego gorączka i katar. Wieczorem w domu namierzyłem 38 stopni.

Mimo to czułem (i nadal czuję) spory żal i rozczarowanie. Przez 7 dni przeszedłem 330 kilometrów i 114 przewodnikowych godzin. Wszystko wskazuje więc na to, że zabrakło mi 3 dni zdrowia, by móc cieszyć się z przejścia całego szlaku w 10 dni. Oczywiście, góry za rok też tam będą, ale nie wiem czy będzie mi się chciało raz jeszcze stawać w szranki z tą trasą. W końcu innych pomysłów też nie brakuje.:)

Idąc po kilkanaście godzin dziennie trzeba mieć świadomość, że narzucenie sobie takiego rygoru nie ma wiele wspólnego z przyjemnością. Człowiek raczej wkurza się na zbyt wąskie ścieżki czy znikający szlak i nie ma prawie wcale czasu na podziwianie widoków, nie mówiąc już o odpoczynku na polanie pełnej jagód i malin. Decydując się na tego typu przejście, trzeba być więc świadomym, że liczy się sama trasa i sprostanie wyzwaniu, mimo bólu, zmęczenia i wszelkich przeciwności. I nie będzie to miało nic wspólnego ze spokojną wycieczką z plecakiem w góry.

Korekta: Karol Zielonka
Tekst: Michał Unolt,
www.team.akademiec.pl

Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.