sobota, 30 maja 2015

Murvica czyli wakacje w Chorwacji nr 2

Murvica czyli wakacje w Chorwacji nr 2


Autor: Paweł Rudzki


Opis wakacji jakie autor spędził w Murvicy (Chorwacja) na wyspie Brac.


Tym razem wiedziałem gdzie chcę jechać, a nie jak przed rokiem gdy znalazłem się w Murterze. Muszę jednak przyznać, że była to wiedza podobna do tej, którą posiadał Kolumb przed swoją wyprawą do "Indii" - wiedział, że coś tam jest, ale co tam zobaczy i czego doświadczy mógł się tylko domyślać.... Co więcej do znanej nam dzisiaj Ameryki Północnej Kolumbowi nie udało się właściwie dotrzeć. Mnie na wyspę Brač w Chorwacji tak. I o tym właśnie będzie ten krótki reportaż.

Wyruszamy samochodem marki Toyota w czwartkowy poranek 16 sierpnia i obieramy kierunek na południe - Cieszyn, Wiedeń, Gratz, Słowenia, Zagrzeb. Toyota nawet na polskich drogach spisuje się znakomicie i wcale nie jest prawdą, że po naszej autostradzie nie można jechać 150 km/h.... Można jeżeli się ma szczęście i nie ma po drodze policji. Policji i owszem nie było, za to korek w okolicach Pszczyny i owszem! Droga przez Czechy i Austrię mija bardzo szybko i spokojnie, w Słowenii podziwiamy widoki i siłą woli porównujemy ją do Szwajcarii. Jednak czy w Szwajcarii trzeba jeździć cały dzień na światłach? W Słowenii tak! Szkoda, że o tym nie mówią celnicy. Celnicy po drodze w ogóle nic nie mówili poza "jechać dalej". Taka odprawa bardzo mi się podoba. Podobała mi się również mapa Słowenii otrzymana za darmo na przejściu granicznym. Bardzo miła chociaż niepraktyczna dla kogoś, kto jedzie tranzytem do Chorwacji - drogowskazy na Zagrzeb widać prawie z granicy. Oto już przed nami Chorwacja, zupełnie pusta (i bardzo dobra) autostrada, jeszcze chwilę krętą drogą i już jesteśmy w okolicy Jezior Plitivickich.

Park Narodowy Jezior Plitwickich, wpisany został na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO i trzeba przyznać jest to miejsce bardzo, ale to bardzo ładne. Turkusowa, czyściutka woda w której można oglądać ryby, dzika przyroda, drewniane kładki prowadzące przez lasy, piękne wodospady z najważniejszym "Wielkim Wodospadem" i ... tłumy ludzi pragnących, mimo ceny biletu 80 KN, to wszystko zobaczyć.

Tak to się porobiło na tym świecie, że najpierw takie dzikie enklawy niszczymy, a potem musimy je specjalnie chronić, żeby je oglądać... Tłum był szczególnie duży przy przystaniach gdzie cumują stateczki turystyczne pływające po jeziorach jak również w miejscu gdzie można coś zjeść lub czegoś się napić. Trzeba przyznać, że kawa i zimne piwo z widokiem na jezioro smakuje wyśmienicie - zwłaszcza po trochę dłuższym spacerze w promieniach gorącego słońca. W ogóle Jeziora Plitivicke to idealne miejsce do spacerowania i do zrobienia kilku ładnych zdjęć.

Ruszamy dalej w kierunku Splitu i wyspy Brač. Przed nami kręte chorwackie drogi, czasami szaleni kierowcy (chorwaccy i polscy...) i przepiękne widoki - góry i doliny, gdzie więcej kamieni niż budynków mieszkalnych. Chorwacja jest krajem bardzo słabo zaludnionym i można jechać przez długi czas nie spotykając żadnych osad ludzkich. Czasami niestety można spotkać również groby przy drodze, albo puste miejscowości. Wszystko to pozostałość po wojnie, jak również po udanej próbie odbicia okolicznych miejscowości z rąk Serbów. Z okolic Knina ok. 150 tys. Serbów musiało uciekać do Serbii jak również do Bośni i Hercegowiny, a wielu z nich zostało zamordowanych. Smutny i przygnębiający jest widok takich miejsc.

Zostawiamy smutki na boku, przed nami port w Splicie i potężna kolejka, aby dostać się na prom do Supertaru na wyspie Brač. Bilet na określoną godzinę (cena za dwie osoby i samochód - 128 KN) można dostać bez żadnego problemu, ale dostać się na prom - to już jest sztuka. Spędziliśmy w kolejce ok. 1,5 godziny, a najciekawsze z tego wszystkiego, że na prom wjeżdżałem tyłem... Na promie już odczuwamy działanie upalnego słońca, już czuć morską bryzę, już robi się weselej i radośniej.

Jeszcze przejazd przez wyspę Brač. Wyspa ta jest jedną z większych wysp należących do Chorwacji, aczkolwiek tak jak i cała Chorwacja jest bardzo słabo zaludniona. Przeważają kamienie, kamienie i kamienie, gdzieniegdzie poprzedzielane drzewkami figowymi lub oliwkowymi, co przy zachodzącym powoli Słońcu tworzy bardzo urokliwy, niespotykany nigdzie w Polsce krajobraz. Z drogi do Bola można skręcić na Vidową Górę - najwyższe wzniesienie adriatyckich wysp (778 m). Warto tam jechać, zwłaszcza, że prowadzi nas asfaltowa droga, co na bocznych drogach na Braču wcale nie jest takie częste. W restauracji na górze chcemy wypić kawę lub herbatę, ale niestety nie ma - zepsuła się maszyna. Na szczęście są przepiękne widoki - leżącej w dole wyspy Brač, trochę bardziej odległej wyspy Hvar, morza i Słońca zachodzącego hen, gdzieś tam nad Włochami.

Krętą (a niby jaka miała być? w końcu jesteśmy w Chorwacji!) drogą zjeżdżamy w dół do miasta Bol, gdzie przez dobrą godzinę próbujemy znaleźć naszych gospodarzy Nadę i Kresimira Okmaziców. W końcu ich odnajdujemy, aczkolwiek numeracja ulic w tym mieście odbiega od znanych nam standardów. Od razu miłe przyjęcie, poczęstunek i napitek "bo musicie być zmęczeni" i miła rozmowa w mieszanym języku angielsko-niemiecko-chorwacko-polskim. Dobra, koniec tego, jedziemy na miejsce noclegu do Murvicy, gdzie znajduje się letni domek Państwa Okmaziców. Pomijając kamienistą, krętą, biegnącą nad przepaścią drogę, miejsce okazuje się być cudowne!!!

Trzeba zacząć od tego, że w ciągu roku żyje tam 10 (słownie: dziesięć) osób. Na wakacje zjeżdża trochę więcej, ale na pewno nie jest to zatłoczony kurort. Cisza i spokój. Morze w dole w odległości stu metrów widoczne z pokoju czy kuchni. Winnice dookoła i piwniczka z winem, z których gospodarz pozwala nam korzystać do woli. Plaża marzenie - cudowna woda, skałki wokół, a przebywających tam wczasowiczów zna się wszystkich po dwóch dniach. Bardzo przyjemne miejsce jeżeli ktoś jest zmęczony gwarem turystycznych, tak samo wyglądających miast. Raj czy co? Chyba tak! Oczywiście są pewne niedogodności - w Murvicy nie ma sklepu i na przykład po chleb trzeba jeździć do Bola. Jest za to restauracja, chociaż ceny nie zachęcają do częstego jej odwiedzania.

Jednak plaża równoważy wszystko! Rano morze zaskakuje nas nie tyle swoją krystalicznie czystą wodą, ale ciszą godną Oceanu Spokojnego. Cisza ta trwa codziennie do 12:30 (z zegarkiem w ręku), a potem zaczyna wiać, umożliwiając wiatrowo-wodne harce żeglarzom i deskarzom. Wielu z nich zostawia swoje deski i żagle na plaży - Chorwacja w takich miejscach jest naprawdę bezpiecznym krajem.

Pływać na desce można również w miejscowości Bol. Jest to najstarsze miasto na wyspie Brač. Słynie ze swoich plaż, a szczególnie z plaży Zlatni Rat, która dość długim klinem wbija się w wody Morza Adriatyckiego. Plaża ta oczywiście jest kamienista, aczkolwiek kamyczki są bardzo małe i można chodzić po nich na boso bez obawy skaleczenia się. Na prawym końcu "klina" (patrząc w stronę morza) kilka osób opala się w "strojach naturalnych" nic, a nic nie robiąc sobie z zakazów zabraniających tego. Z kolei na lewym końcu plaży znajdują się dość liczne i nieźle wyposażone wypożyczalnie sprzętu wodnego przede wszystkim do windsurfingu. Poza tym dużo ludzi, dużo "atrakcji" w postaci barów, sklepików, kramików itp. Tuż za plażą znajduje się kompleks hotelowo-tenisowy, gdzie jest rozgrywany CROATIAN BOL LADIES OPEN 2001 - turniej tenisowy kobiet, z sumą nagród 170 tys. $, zaliczany do klasyfikacji WTA.

Trzeba przyznać, że plaża w Bolu jest główną atrakcją miasta. Wprawdzie znajduje się w nim również port czy klasztor Dominikanów z XVw., jednak wiele innych atrakcji "do zwiedzania" w Bolu nie ma. Miasto wygląda bardzo urokliwie szczególnie po zapadnięciu zmroku i zapaleniu lamp. Spacer wąskimi uliczkami lub po małym porcie, tuż przy morzu rozświetlonym księżycową poświatą, staje się wtedy szczególnie romantyczny.

Można również spróbować zapoznać się z innymi atrakcjami wyspy Brač. Nie myślę w tym momencie o dalmatyńskich "jadłach i napitkach" (trzeba przyznać, że grillowane potrawy mają bardzo dobre), ale o zabytkach wyróżniających to miejsce. Należą do nich przede wszystkim Drakonjina spilja ("Jaskinia Smoka") oraz Blaca.

"Jaskinia Smoka" to pozostałości starego klasztoru z wyrzeźbionymi wewnątrz w wapiennej skale płaskorzeźbami nawiązującymi do Apokalipsy św. Jana. Trzeba przyznać, że wygląd tych rzeźb robi wrażenie, podobnie jak otaczające nas góry, które wydają się być zupełnie niedostępne. Chyba tylko dlatego, że tak było od wieków, drogi do ruin nie wskazuje żaden znak, a dojście tam bez przewodnika może skończyć się dużym rozczarowaniem - wejście jest zamykane na kłódkę. Ruiny klasztory znajdują się nad Murvicą i zostaliśmy tam doprowadzeni przez naszego gospodarza. Szkoda tylko, że nie uprzedził, iż wyprawa tam w sandałach może być dość ciężka...

Drugą atrakcją Brača polecaną w każdym przewodniku jest Blaca - najlepiej zachowany kompleks starych budynków, wybudowanych w monumentalnych górach. Niestety dwukrotne próby dotarcia tam spełzły na niczym. Za pierwszym razem nie chcieliśmy ryzykować samochodu jadąc po drodze nadającej się bardziej dla dalmatyńskich osłów lub samochodów terenowych. Stwierdzamy, że druga próba musi być lepsza i wybieramy się tam drogą morską na wycieczkę. Po przepłynięciu z Bola ok. 1 godziny wzdłuż wyspy Brač (w kierunku zachodnim) trzeba jeszcze podejść ok. 3 km pod górę do zabudowań. Niestety, próba ta również się nie powiodła.... zbyt mało osób było chętnych na tę wycieczkę. Czyżby do trzech razy sztuka? Czyżby to znak, że ... trzeba tam wrócić? Być może. Już w drodze powrotnej, w czasie padającego bez przerwy od granicy słoweńsko - austriackiej deszczu, zacząłem tęsknić za ciszą, spokojem, życzliwością Chorwatów, słońcem i tym wszystkim, co sprawiło, że pobyt w Murvicy był tak przyjemny. Już tylko jedenaście miesięcy...

Wejdź na tę stronę, aby czytać szybciej! ----------- Paweł Rudzki - trener szybkiego czytania, autor ebooka "Szybko czytasz - więcej rozumiesz"

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Amerykańska obietnica

Amerykańska obietnica


Autor: Paweł Rudzki


Wrażenia z podróży do Waszyngtonu (D.C.).


Ta podróż rozpoczęła się kilka lat temu. Wtedy to pracującej ze mną Amerykance obiecałem: „Jaquelin, gdy będziesz wychodzić za mąż, przyjadę do USA na Twoje wesele”. I oto siedzę w samolocie lecącym do Waszyngtonu, aby dotrzymać swojej obietnicy.

Sam lot przebiega dość spokojnie, żeby nie powiedzieć sennie. Aczkolwiek miejsce w klasie ekonomicznej nie zachęca do spania..... Niespodzianki zaczynają się za to na lotnisku. Z samolotu nie przechodzimy do „rękawa” ale do wagonu (autobusu, pociągu??), który podwozi nas do miejsca odpraw. I tutaj nie wygląda to wesoło – koszmarna kolejka, w której stoję półtorej godziny, wcześniej oczywiście wypełniając dwa formularze. Musi to tyle trwać, skoro każdej osobie oficer skanuje palce wskazujące lewej i prawej dłoni, a dodatkowo robi zdjęcie. W końcu przedzieram się, wychodzę –

„Hej, Jaquelin! Nie mogę uwierzyć, że tutaj jestem!”

Pierwsze wrażenie po wyjściu z lotniska? Tutaj jest gorąco! Gorąco i wilgotno! A fakt ten jest jeszcze spotęgowany temperaturą w okolicy +5 st. C w czasie mojego wyjazdu z Polski.

Pierwsza noc mija spokojnie i szybko (chociaż bezsennie z powodu różnicy czasu), a na drugi dzień zaczynam zwiedzanie Waszyngtonu. Zanim jednak wyruszy się w takie samodzielne zwiedzanie warto zdać sobie sprawę z podstawowej rzeczy (mądry Polak po szkodzie....) - należy unikać „Memorial Day”, czyli amerykańskiego odpowiednika połączonych rocznic Powstania Warszawskiego, Listopadowego, Styczniowego, Bitwy pod Monte Cassino, Insurekcji Kościuszkowskiej i Cudu nad Wisłą. No chyba, że ktoś lubi się obijać o tłum weteranów wojennych chodzących, jeżdżących na wózkach i na... Harleyach.

Pomijając tę niedogodność zwiedzanie Waszyngtonu jest bardzo proste – wystarczy znaleźć się na „The Mall” (czasami z dodatkiem National) i wszystkie ważniejsze miejsca są na wyciągnięcie ręki. Idąc od strony zachodniej jest to Lincoln Memorial, World War II Memorial (otwarty w maju 2004), Washington Monument, aż na Kapitolu kończąc. Kapitol można zwiedzać za darmo, jeżeli tylko wcześnie rano postaramy się o zdobycie biletu uprawniającego do tego.

Po obu stronach „The Mall” mija się całą masę muzeów działających w ramach The Smitshonian Institute, do których wejście jest darmowe. Zwiedzając te muzea miałem mieszane uczucia. Z jednej strony wszystkie wystawy i wszystkie eksponaty są świetnie przygotowane, wyeksponowane, a ilość papierowych folderów reklamowych może przyprawić o zawrót głowy. Dodatkowe informacje? Proszę bardzo – „information desk” i pracujący tam ochotnicy (bardzo często emeryci) powiedzą wszystko na temat „co można zobaczyć w środku”. To gdzie jest „ale”? Ale jest w tym, że siłą rzeczy porównuje się te muzea do wystaw włoskich, angielskich, holenderskich czy polskich, a historia Ameryki jest oczywiście bardziej uboga. Dlatego też wiele wystaw dotyczy historii dość współczesnej – a nawet „pop”. Osobiście bardzo spodobało mi się muzeum Aircraft & Space, gdzie można zobaczyć zarówno turbinę silnika samolotowego w przekroju, latające jeszcze niedawno samoloty, jak również rakiety Pershing czy SS-20, jako wspomnienie nie tak znów odległych czasów. Samoloty i fragmenty statków kosmicznych robią wrażenie. W końcu kto z nas nie chciał lecieć w kosmos, albo przynajmniej być pilotem?

Oprócz muzeów możemy w centrum spotkać również wiewiórki – widziałem okazy w kolorze tradycyjnym, ale też i białe oraz czarne. No i oczywiście wszędzie są widoczne amerykańskie flagi. I jest ich raczej więcej niż mniej.....

Jeżeli „szukamy” w Waszyngotnie historii koniecznie trzeba odwiedzić Arlington Cemetery, gdzie swego czasu był pochowany Paderewski. Pięknie utrzymane alejki, równo przystrzyżona trawa, pomniki żołnierzy, cisza i spokój (pomijając masę gadających ludzi) – to miejsce naprawdę robi wrażenie.

Za „historyczną” dzielnicę uchodzi również Georgetown, który de facto jest oddzielnym miastem. A swoją sławę zawdzięcza J.F. Kennedyemu i jego rodzinie, którzy tam żyli
i posiadali kilka domów. Domów, których teraz zasadniczo nie można zwiedzać – są własnością prywatną. Oprócz tego w Georgetown można zrobić sporo zakupów oraz pobrać naukę na jednym z trzech działających w okolicy Waszyngtonu katolickim uniwersytecie.

Będąc w Waszyngtonie trudno oczywiście nie zobaczyć Białego Domu. W przeciwieństwie do Kapitolu, zwiedzanie Białego Domu nie jest takie proste. Trzeba wcześniej zgłosić taką chęć do swojego kongresmena (obywatele USA) lub do swojej ambasady (obcokrajowcy),
a uzyskanie zgody na wizytę tam trwa..... dłuuuugo. Jak usłyszałem w polskiej ambasadzie „teraz zwiedzanie Białego Domu jest dla obcokrajowca praktycznie niemożliwe”. Bez problemu za to można podejść do ogrodzenia i z daleka zobaczyć The White House. Podobnie zresztą jak Pentagon czy siedzibę FBI, które ogląda się ze znacznie bliższej odległości. Ale zwiedzanie zabronione!

Oczywiście nie samym zwiedzaniem żyje człowiek – gdzie odpocząć i na przykład napić się piwa? I tutaj pojawia się problem. To nie jest krakowski rynek, gdzie co krok jest „piwopój”. W samym centrum miasta nie ma zbyt wielu miejsc gdzie można to zrobić. Owszem – jakieś restauracje czy „jadłodajnie” można znaleźć dość łatwo, ale znalezienie miejsca gdzie można napić się piwa zajęło mi w pierwszy dzień ok. dwóch godzin. Z czystym sumieniem mogę polecić „Capitol City”, zaraz obok stacji kolejowej Central Station, który serwuje piwa własnej produkcji. Ciekawostką jest fakt, że lokal ten jest pierwszym barem w otwartym w Waszyngtonie od czasów prohibicji. Inny przyjemny lokal to „Henry’s Bar” znany przede wszystkim z wielkiej liczby Harleyów ustawianych przed nim w czasie „Memorial Day”. Piwo i tu, i tu ma dwie cechy – jest drogie i smakuje tak jakby nie było skończone. Piwa są zasadniczo słabe, a stosunek cena/mocy jest niebotyczny. Ale ta atmosfera amerykańskiego lokalu z włączonymi telewizorami ustawionymi najczęściej na kanały sportowe....

Trzeba również wspomnieć o przesympatycznych ludziach, których spotyka się na ulicy. Jakiś problem? Nie możesz znaleźć jakiegoś miejsca? Żaden problem – wystarczy zapytać kogokolwiek. Wprawdzie zdarzają się pomyłki – pewnego razu zamiast na „The Mall” znalazłem się w „mall” czyli dzielnicy handlowej Georgetown, ale.... informujący mnie kierowca autobusu w ramach rekompensaty odwiózł za darmo z powrotem. Zresztą trzeba dodać, że transport publiczny jest zorganizowany dość dobrze. Metrem można dotrzeć praktycznie w każde ważne miejsce, chociaż oznaczenia na peronach – w którą stronę iść w przypadku przesiadki – na początku są trudne do rozszyfrowania. Jednak jeżeli wiemy jaki jest końcowy przystanek naszego metra, w kierunku którym chcemy podążać wszystko staje się proste. Warto wiedzieć, że jeżeli w metrze weźmiemy bilet „bus transfer” to bilet autobusowy po wyjściu z metra będzie nas kosztował 0,75 zamiast 1,20 USD.

A autobusy komunikacji publicznej są zasadniczo puste i .... klimatyzowane. I nie wiem czy dla mnie nie była to jedna z bardziej przyjemnych niespodzianek w czasie tej podróży.

Wejdź na tę stronę, aby czytać szybciej! ----------- Paweł Rudzki - trener szybkiego czytania, autor ebooka "Szybko czytasz - więcej rozumiesz"

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Wakacje 2000 - Murter

Wakacje 2000 - Murter


Autor: Paweł Rudzki


Opis wakacji na wyspie Murter w Chorwacji. Czyli jak przeżyć miły czas niespodziewając się tego zupełnie.


Murter??? Gdzie to jest? A! Chorwacja, Dalmacja, 25 km na północ od Szybenika. Hej, ale Chorwacja? Słyszałem, że tam jest pięknie, ale czy spokojnie? Tak, wszystko rusza po wojnie i jest super. No dobra, jak tak to jadę! I tak się zaczęły moje wakacje 2000...

Zostawiamy słoneczny, wręcz upalny Kraków i po blisko 22 godzinnej jeździe następuje przyjazd do Chorwacji. Moje pierwsze wrażenie jest zdecydowanie negatywne – pogoda jest dwa razy gorsza niż w Polsce! Na niebie ołowiane chmury, nie zwiastujące nic dobrego, wiatr, brr! Przecież chciałem odpocząć na słonecznej plaży! Przychodzi mi do głowy myśl, że polar i nieprzemakalna kurtka na coś się jednak przydadzą. Drugie wrażenie jest równie nieprzyjemne – przed nami korek na Magistrali Adriatyckiej, taki, jakiego chyba w życiu nie widziałem. Objazdy? Dla nas tylko w teorii, w praktyce tylko dla mieszkańców okolicznych wiosek. Wokół nas po prostu kamienna pustynia. To nie jest śródziemnomorska zieleń. To nawet nie jest polska zieleń. To są spalone słońcem kępki traw rosnące na skalistych zboczach mijanych właśnie gór - surowych, ale pięknych. I kolejny szok. Na tym domu nie ma dachu. Na tym domu są ślady kul. Tutaj i tam przy drodze malutkie cmentarze ludzi, którzy kilka lat temu zginęli w bratobójczej walce. Po prostu szok. Ale za chwilę wychodzi słońce i robi się raźniej. Za chwilę widzimy w dali morze... Za chwilę, już w potwornym upale przyjeżdżamy do Murteru i zostajemy rozkwaterowani do mieszkań, gdzie spędzimy najbliższe dwa tygodnie naszego życia.

Na pierwszy rzut oka, Murter wydaje się być bardzo rozbudowaną miejscowością, ze skomplikowanym systemem dróg i ulic. W rzeczywistości cała komplikacja sprowadza się do jednokierunkowego ruchu w centrum na trzech ulicach zbiegających się przy malutkim rondzie, a „rozbudowana miejscowość” okazuje się być w sumie chorwacką wioską zamieszkaną przez dwa tysiące mieszkańców. Pierwszy kontakt z gospodynią jest trochę dziwny – uśmiechamy się do siebie, ale nie możemy się zrozumieć, chociaż podobno oba nasze narody należą do grupy Słowian, co więcej Chorwaci za swoją pra-ojczyznę uważają ziemie pomiędzy Odrą a Bugiem. Zimny prysznic doskonale odświeża po męczącej jeździe i za moment pojawia się córka gospodyni, która na szczęście mówi po angielsku. Od razu zaprasza na kawę, czekoladę i ciastka. I tak już jest zawsze. Nie jest to gościnność „turystyczna”, ale taka autentyczna, szczera. Rozmowa o życiu, i o wakacjach, i o warunkach w Chorwacji i o Polsce, i o wojnie. Dość tego, czas na plażę! Po chwili marszu jest... przepiękny lazur, na horyzoncie jachty i motorowe łodzie, w oddali Archipelag Kornaty i ... kamienie, wszędzie kamienie! Trzeba zapomnieć o wybrzeżu Costa Brava i kilkudziesięciu kilometrach piasku nad morzem. Tutaj plaża piaszczysta jest plażą sztuczną. Tutaj piasek można poczuć po przejściu 1,5 metra po kamienistym dnie. Warto, bo przeźroczystość wody jest olśniewająca. Niech się schowa głęboko Lazurowe Wybrzeże i Cannes!

Po kąpieli czas na kolację. Niestety nie są to tradycyjne dania chorwackie z grilla. Kolacja dla Polaków, siłą rzeczy przypomina jedzenie polskie. Wszystko poza podaną na przywitanie nowego turnusu rakiją. Rakija, która jest produkowana najczęściej z winogron lub z fig jest wódką dość silną, a w smaku bardzo silnie przypomina nasz dawny „KPN - Koniak Pędzony Nocą”, czyli bimber. W przeciwieństwie do tych naszych, zapomnianych już w większości produktów, rakiję można w Murterze kupić na każdym rogu ulicy. Podobnie zresztą jak w własnej produkcji wino czy sery. I jak lekkie zdziwienie wywołuje sprzedaż tych napojów w plastikowych butelkach po napojach gazowanych, to prawdziwe zdziwienie jest spowodowane faktem sprzedaży tych alkoholi przez dzieci. No cóż, co kraj to obyczaj, a innym niecodziennym u nas obyczajem jest używanie przez kobiety taczek do robienia zakupów! Trzeba przyznać, że z tymi zakupami to mają niezły kłopot. Oczywiście w sklepach jest wszystko, ale ceny po prostu powalają. Płacić ponad 80 zł za kg zwykłego, żółtego sera to chyba przesada, zwłaszcza, że zarobki wynoszą średnio ok. 1000 zł na miesiąc (w przeliczeniu). Wczasowiczów na szczęście ten problem nie dotyka tak bardzo i trzeba zobaczyć trochę tego pięknego kraju.

Z oferty wycieczek oferowanych przez różne biura turystyczne wybieram wycieczkę statkiem na archipelag Kornaty. Składa się on z 256 wysp, które powstały wiele lat temu w wyniku zalania przez morze Gór Dynarskich. Praktycznie cały archipelag to Park Narodowy, ale ciekawostką jest fakt, że poszczególne wyspy należą od wieków do mieszkańców Murteru, których przez to często nazywa się „najbogatszymi biedakami”, gdyż z tymi wyspami po prostu nie mają co zrobić. Wyspy te są zupełnie niezamieszkane, bo i trudno tam mieszkać, skoro na całym archipelagu nie ma ani jednego ujęcia pitnej wody! Tym większe zdumienie wzbudza widok trzech Pinii rosnących na wyspie do której dobijamy na plażowanie i na obiad. A na obiad wreszcie chorwackie danie - ryba z grilla. Bardzo dobra, aczkolwiek jej nazwa podawana przez obsługę nie mówi zupełnie nic. Czas wracać, a po drodze jeszcze przerwa na pływanie w czyściutkiej wodzie i nadzieja, że w tę stronę fale na morzu będą zdecydowanie mniejsze.

Wracamy szczęśliwie i od następnego dnia uprawiam turystykę niezorganizowaną, to znaczy smażę się na słoneczku, pływam i postanawiam zwiedzić Pałac Dioklecjana w Splicie. Split leży tylko ok. 80 km od Murteru, ale wycieczka kursowymi autobusami z kilkoma przesiadkami zajmuje cały dzień. Trzeba jednak przyznać, że komunikacja na trasie Dubrownik – Zagrzeb (z której to trasy odbija się w bok na Murter) przebiega bardzo dobrze. A wszystko to za sprawą konkurencyjnych linii autobusowych kursujących na tej trasie. Pałac Dioklecjana na wszystkich chyba robi duże wrażenie. Ten „pałac” jest przecież wielkości niektórych miasteczek! „Cysorz to mo klawe życie”. Piękny widok z wieży potwierdza przepuszczenia, że w dawnych czasach to budowali! Nie to co nasze M-ileś tam. I jeszcze spacer wąskimi uliczkami (korytarzami?) pałacu, jeszcze mrożona kawa w kawiarni (pałacowej kuchni?) i jeszcze spacer po porcie, gdzie uwagę wszystkich przykuwa wspaniała żaglówka z banderą USA. Tak, takim statkiem można przepłynąć Atlantyk!

Wracam do Murteru, by za kilka dni pojechać jeszcze dalej na południe do Dubrownika. Droga tam przechodzi wszelkie oczekiwania. Pięknie położona - po prawej stronie wysokie skały schodzące aż do morza, po lewej skaliste, niedostępne góry, za chwilę jeziora, które wyłaniają się zza zakrętu, by jeszcze po chwili znaleźć się... w Chinach. To rozlewiska rzeki Neretvy i położone tam pola sprawiają takie wrażenie. Piękne widoki, piękna pogoda i w końcu Dubrownik. Stary Dubrownik dzięki środkom UNESCO, już prawie w całości jest odbudowany po ostatniej w tamtym regionie wojnie, już można podziwiać panoramę miasta z murów obronnych (wejście i zejście tam jest bardzo męczące, ale warto), widok na Morze Adriatyckie, gdzie całkiem niedaleko po drugiej stronie horyzontu leży włoskie Bari, wspaniałe dubrownickie, starożytne uliczki, z kościołami, katedrą, muzeami, a pomiędzy tym wszystkim normalne życie mieszkańców starego Dubrownika i dość duża liczba turystów. Tłum ludzi jest troszkę męczący, ale zawsze można uciec przed nim do jednej z licznych kawiarni, albo restauracji, w których gdzieniegdzie mówią nawet po polsku. Trzeba wracać, za dwa dni obieram kierunek w stronę Polski, gdzie docieram po dwudziestu godzinach jazdy autobusem, z czego poważna część przypada na stanie w korku samochodowym w Chorwacji. W Polsce – brr! 10 stopni ciepła. Ciepła? W Chorwacji woda w morzu była cieplejsza! Zaczynam myśleć o powrocie w tamte strony. Może w następne wakacje? Już tylko jedenaście miesięcy...

Wejdź na tę stronę, aby czytać szybciej! ----------- Paweł Rudzki - trener szybkiego czytania, autor ebooka "Szybko czytasz - więcej rozumiesz"

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Kanapowy zawrót głowy

Kanapowy zawrót głowy


Autor: Piotr Łeszyk


CouchSurfing przychodzi z odsieczą. Ta organizacja non-profit zrzesza niepowtarzalnie zdeterminowanych ludzi, którzy umożliwiają już ponad milionowej społeczności...


Hiszpania? Włochy? Turcja? Chyba palcem po mapie, mruknie student zupełnie nieświadom, jak barwne scenariusze mogą się wpisać w jego życiorys za bezcen. Powoli, ku naszej radości, do lamusa odchodzi przeświadczenie, że w podróż należy wyjechać z pełną sakiewką, z dokładnym planem wycieczki, a najlepiej z wykwalifikowanym przewodnikiem.

Wszyscy ci, którzy żyją jeszcze utartym schematem, jakoby podróże były w dzisiejszych czasach wciąż dobrem ekskluzywnym, nawoływani są do wyrwania się z letargu! Możliwości, jakie stworzył nam ostatnimi czasy Internet są niewyobrażalne i dają nam, braci studenckiej, szerokie pole do manewru. Wystarczy tylko krzta odwagi, szczypta wyobraźni i parę gramów kreatywności. Ten przepis wróży tylko i wyłącznie sukces.

Z głową w chmurach lub z kciukiem w górze

Pierwsza rada- nie bójmy się korzystać z usług tanich linii lotniczych. Komfortem, czy bezpieczeństwem dorównują bowiem tradycyjnym przewoźnikom, jednakże w przeciwieństwie do konkurentów specjalizują się w „e-biznesie” (wyłącznie internetowe/telefoniczne rezerwacje biletów), co pozwala znacznie obniżyć liczbę zatrudnionych. Zamiast pokaźnych, wybierają te mniejsze, peryferyjnie usytuowane lotniska, czego finalnym produktem jest prostudencka cena biletu. I tak np. Barcelonę osiągniemy z Ryanair’em za niespełna 80 zł, a Wizzair zaproponuje nam podróż do Rzymu czy Mediolanu za 100 zł. Zaskakująco tanio? Tak, o ile zarezerwujemy bilet odpowiednio wcześnie - miesiąc lub dwa przed planowanym wylotem.

Dla spóźnionych, roztargnionych i nie ukrywajmy- bardziej odważnych z nas, zawsze pozostaje możliwość podróżowania autostopem. Po prostu stanąć na rozstaju dróg i unieść kciuk do góry. Nic prostszego! I choć nadal ten sposób podróżowania kojarzony jest ze sporą dawką ryzyka i niebezpieczeństwem, opinie osób korzystających z tego niewątpliwego dobrodziejstwa zdają się rozmywać wszystkie czarne wizje. „ Poznajesz nietuzinkowych ludzi, prowadzicie głębokie dysputy o życiu - a przy tym rewelacyjnie się bawisz i śmiejesz z kierowców, którzy pukają się w głowę na twój widok.”- opowiada Asia, studentka drugiego roku etnolingwistyki na UAM-ie. W poprzedni weekend spontanicznie wybrała się z koleżanką „stopem” do Berlina i relacjonuje- „Zaoszczędziłyśmy naprawdę sporo pieniędzy i nigdy nie czekałyśmy dłużej niż 15 min. na kolejnego uprzejmego człowieka. A gaz łzawiący, który zawsze mamy pod ręką, był po prostu zbędny!”. W Internecie pojawiły się także tzw. centrale współjazdy, na których swoje ogłoszenia umieszczają zarówno kierowcy szukający współtowarzysza, jak również Ci poszukujący transportu. Podana jest ewentualna cena (zwykle symboliczna, najczęściej za benzynę), miejsce wyjazdu i cel podróży. Jasno i klarownie- bez zbędnych formalności.

Zdobywcy Pewnej Kanapy

Jeśli po dotychczasowej lekturze tego artykułu nadal twierdzisz, że mimo wszystko nie będziesz mógł/a sobie pozwolić na zagraniczne wojaże… To CouchSurfing przychodzi z odsieczą. Ta organizacja non-profit zrzesza niepowtarzalnie zdeterminowanych ludzi, którzy umożliwiają już ponad milionowej społeczności znalezienie darmowej „kanapy” w dowolnym miejscu na świecie. Wystarczy tylko zarejestrować się na www.couchsurfing.com , uzupełnić swój profil, załadować wesoły portret dla uwierzytelnienia swojej persony i… szukać. Jednak inicjatywa ta to nie tylko udostępnianie kawałka swojej podłogi dla obieżyświatów- to przede wszystkim chęć wymiany kulturowej, doświadczeń, długich rozmów przy piwie czy oglądanie zachodów słońca na dachu opuszczonego domu. Twój „couch” stanie się bowiem, przez ten krótszy, bądź dłuższy czas, pewnego rodzaju mentorem. Pokaże Ci miejsca, gdzie nie dociera fala turyzmu, poświęci swój cenny czas. Co jednak najważniejsze i najwznioślejsze- nie zażąda rewanżu czy nawiązki materialnej. Taka bezinteresowność jest w dzisiejszych czasach na wagę złota! Naprawdę warto skosztować i poczuć na własnej skórze fakt, że nie wszystko w otaczającym nas świecie jest do cna przesiąknięte obłudą.

Zanim jednak CouchSurfing ujrzał światło dzienne, prężnie działał już The Hospitality Club. Sloganowe „zbliżenie ludzi” nieobce było nawet Kindze Choszcz, zdobywczyni prestiżowej podróżniczej nagrody Kolosa, która razem ze swoim ówczesnym partnerem- Radosławem Siudą, „przenocowała” na kanapach wielu krajów świata dzięki uprzejmości członków klubu. Idea ta stała się silnym fundamentem pod (dziś bardziej popularniejszy) CouchSurfing, udowadniając skutecznie, że nie istnieją podziały, hierarchie czy bariery kulturowe.

Językowe uniesienie

Pomysłowości, Ty na wyżyny wylatuj! Tak w kilku słowach mogłabym skomentować projekt, jakim jest LiveMocha.com, czyli system bezpłatnej nauki języków obcych. Zastanawiasz się, czy podołasz w komunikacji z obywatelami kraju, do którego akurat się wybierasz? Naukę zacznij więc od dziś - w domowych pieleszach i standardowo- bezpłatnie. Na stronie, po uprzedniej rejestracji, internauta bez trudu odnajdzie odpowiadający mu moduł- począwszy od kursów o różnych stopniach zaawansowania, na konwersacjach a’la chat skończywszy. A to wszystko zamknięte w bardzo przystępnej formie, zarówno technicznej, jak i graficznej. Tak, aby nikt z nas nie miał większych problemów w korzystaniu z tego wspaniałego „wynalazku”.

Jesteśmy młodzi, genialni, trzymamy ręce w kieszeniach. Dajmy się więc ponieść fantazji i podróżujmy, zbierajmy i wymieniajmy doświadczenia- a przede wszystkim rozkoszujmy się widokiem pięknych miast, które dla naszych rodziców były jeszcze nieprzystępne. Dziś, jakoby na nasze zapotrzebowanie, świat jest dostępny na wyciągnięcie dłoni. Nie zmarnujmy tej szansy!

Autor: Ola K.

Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Historie tysiąca i jednej nocy. Au-Pair

Historie tysiąca i jednej nocy. Au-Pair


Autor: Piotr Łeszyk


Zasmakuj sam/a przygody. Na własnej skórze poczuj trud wychowania i wróć choć na moment w czasy dzieciństwa. Cofnij i zatrzymaj czas...


Same sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Rzucone na głęboką wodę, postanowiłyśmy znaleźć coś niekonwencjonalnego, co nie wpisywałoby się w standardowe ramy spędzania wakacji. W dodatku wyczerpane trudami sesji nie miałyśmy ochoty zalegać na niemieckich polach szparagowych albo „jeździć mopem” na zapleczu londyńskiej knajpy drugiej kategorii. Przypadkiem odkryłyśmy magię Au-Pair-World.

Z czym kojarzy się projekt Au-Pair? Z wystawiennictwem na wszelakich targach pracy. Stanowiska agencji pośredniczących tego typu usługi i uśmiechniętych od ucha do ucha „wolontariuszy”, co to w trudzie i znoju „nieodpłatnie” opowiadają o swoich przygodach i „ babysittingu” za granicami ojczyzny, spotyka się na każdej masowej imprezie dla bezrobotnych, chwilowo bezrobotnych i mentalnie bezrobotnych- czyli nas studentów. Barwne slajdy, stosy makulatury i ta wszechobecna pruderia mami potencjalnego ochotnika. Wpada w sieć, nakręca się i już snuje plany na wspaniałe wakacje. A potem klops! Na drabince do szczęścia napotyka wybrakowany szczebelek- ukryte koszta i okrutną biurokrację. Miłe złego początki.

Ta oliwa na wierzch wypływa

Czym w ogóle jest Au-Pair? Primo- ogromną szansą dla młodych ludzi. Ta domena powinna przyświecać wszystkim, którzy z tym projektem mają cokolwiek wspólnego. Kiedy młoda dziewczyna/młody chłopak deklaruje chęć udziału w programie- tj. zamierza na określony umową czas wyjechać do kraju, którego język urzędowy zna w stopniu co najmniej komunikatywnym i naprawdę chce tam zająć się gromadką niesfornych dzieci, nie powinno się jej/jego skutecznie zniechęcać labiryntem formalności już na samym starcie. Na www.aupair.info.pl , de facto stronie agencji zajmującej się czynnie organizowaniem tego typu wyjazdów, stoi lista dokumentów, które przed rzeczonym wyjazdem należy skompletować - w tym zdjęcia paszportowe, zdjęcia normalnego formatu (dowód na brak złośliwego trądzika), list do rodziny goszczącej (Uwaga! Z przedłożoną instrukcją, jak powinien on wyglądać), ksero wszystkich możliwych dokumentów tożsamości (oprócz aktu urodzenia, co dla niektórych byłoby zapewne też kwestią mocno wątpliwą ), referencje- różnych osób na temat kandydata . Ach, zapomniałabym o formularzach zgłoszeniowych. Śmiało stwierdzę, że od przybytku głowa jednak boli, choćbym miała się narazić na trwogę niektórych polonistów. Jeśli ktokolwiek wyposaży się w sporą dawkę opanowania i przebrnie pierwszy żmudny etap, to niestety rozczaruje się także kolejną barierą. Otóż program ten kosztuje, a jakże. Ceny wahają się od 500 do 800 zł, a te powalające kwoty w niektórych przypadkach nie gwarantują nawet w 100% miejsca u konkretnej rodziny. Pytanie tylko, czy warto tak wiele inwestować?

Gotowe na wszystko

Ja i moje dwie przyjaciółki, Marta i Ania, postanowiłyśmy pod żadnym pozorem nie rezygnować z marzeń i wytyczonych celów. Przecież to idea Au-Pair, a nie usilnie działania tych śmiesznych agencji, wywołała w nas takie zdeterminowanie. Przypadek sprawił, że trafiłyśmy na stronę internetową www.aupair-world.net . Rejestracja - za darmo. Jasne zasady zapisane w regulaminie strony. Ponad 9 tys. rodzin z całego globu, a nie jak w wypadku agencji- paru standardowych krajów Unii Europejskiej. A dokumenty? Jeden. Umowa między Au-Pair a rodziną goszczącą. Po tym dramatycznym wstępie zakrawa to być może na kpinę, a nie na uwagę. Odwagi, to naprawdę możliwe! „Na początku wszystkie byłyśmy mocno zdziwione prostotą. To nie wyglądało jak tor z przeszkodami, tylko jak autostrada- prosto do celu” opowiada Ania, studentka II roku europeistyki na UMK w Toruniu. „Wypełniłyśmy swoje profile, wpisując dane kontaktowe, dotychczasowe doświadczenie, zainteresowania, preferowany termin przyjazdu, czas trwania pobytu i kraje, w których chciałybyśmy pracować. Tego samego dnia dostałyśmy ok.10 ofert z ciekawymi propozycjami. Czułyśmy się dość wyjątkowo i nieswojo, przyzwyczajone do narzucanych nam warunków. Tymczasem to do nas należała decyzja” uzupełnia Marta, studentka II roku chemii na poznańskim uniwersytecie. Czy warto zaufać Internetowi? Po 3 miesiącach wspaniałych wakacji, praktycznym kursie języka obcego i braku jakichkolwiek komplikacji, moja odpowiedź nie mogłaby wyglądać inaczej- warto!

Przybyłyśmy, zobaczyłyśmy, zwyciężyłyśmy

Trzy walizki, trzy bilety i trzy kamienie milowe, każdy rzucony w inną stronę. Ania, z zamiarem podreperowania swoich francuskich umiejętności językowych, wyruszyła odkrywać Monako. Marta, głodna przygody i przemierzenia dotąd nieznanej jej wyspy- popłynęła na duński Bornholm. A ja, skuszona urokami bajecznej Szwajcarii postanowiłam zająć się czwórką dzieci nieopodal Berna. Choć z naszymi „hostami” miałyśmy kontakt tylko telefoniczny i w związku z tym istniało pewne ryzyko ( głównie w czarnych scenariuszach snutych przez nasze przewrażliwione mamy ), iż nikt nie odbierze nas z dworca autobusowego na obczyźnie, nie dałyśmy się zwieść tym wizjom. Na miejscu na każdą z nas czekała wesoła „mama”, serdecznie witając nas, niczym córkę. Ciepły obiad. Pierwsze i zarazem nieśmiałe rozmowy z naszymi podopiecznymi. Gorący prysznic. Nasza przygoda zaczęła się na dobre.

Kalejdoskop wirujący

6 dni pracy w tygodniu- a każdy z nich inny i niemniej interesujący. Do naszych obowiązków należała nie tylko opieka nad dziećmi, ale także utrzymywanie domu w „stanie użyteczności” . Jak się czułyśmy? „ Jak kura domowa. Przynieś, podaj , pozamiataj. Ugotuj, wyprasuj i pozmywaj. Z drugiej strony jak szczęśliwa matka- zawsze ktoś podziękował i rzucił miłym słowem. To było tak naturalne i nieszablonowe- oni po prostu byli nam wdzięczni” kwituje sprawę Ania. „Nic nie było dla nas zaskoczeniem- warunki umowy ustalaliśmy przecież przed wyjazdem. Z perspektywy czasu patrząc, uważam, że dobrze nam zrobił taki przyspieszony kurs mobilizacji” dopełnia Marta. Wszystkie trudy i znoje wynagradzały nam bowiem niewątpliwe uroki okolic, w których mieszkałyśmy. Ja nie poznałabym tak dobrze Szwajcarii na własną rękę, Ania Monako, a Marta Danii. „Dzikie plaże Bałtyku- najwspanialszy widok, jakim rokoszowałam się do tej pory w życiu” – wyznaje Marta.

Niemożliwe nie istnieje

Opieka nad dzieckiem pokazała nam, jak bardzo cierpliwym potrafi być człowiek albo jak wiele cierpliwości musi z siebie wydobyć dla dobra sytuacji. Każda z nas przeżyła także swoisty kryzys, który musiała pokonać metodą prób i błędów, pozostawiona na polu bitwy sama, przeciwko małym buntownikom, jakimi byli nasi podopieczni. Ania walczyła ciągle ze zbytnią bezpośredniością swoich małych chłopców. Marta trudziła się czasem z barierą językową, jaką napotykała w kontaktach z dziećmi. Ja zmieniałam pieluszki i znosiłam wszelkie kaprysy „młodych panów domu”. Jednakże takie 3-miesięczne odrealnienie, wszczepienie się w inną kulturę i bytowanie życiem innej rodziny było dla nas nie tyle koniecznym i niezbędnym, co ważnym doświadczeniem. Nasze poświęcenie wynagradzane było nie tylko materialnie- skromnym „kieszonkowym”, ale przede wszystkim ciepłem i iście domową atmosferą.

Zasmakuj więc sam/a tej przygody. Na własnej skórze poczuj trud wychowania i wróć choć na moment w czasy dzieciństwa. Cofnij i zatrzymaj czas, bawiąc się przy tym nieprzyzwoicie dobrze. Poznawaj kulturę innych krajów „od kuchni”, praktykuj język obcy. A ja ze swojej strony daję niepisaną gwarancję wspaniałych wakacji, moc atrakcji i masę wspomnień. Ahoj!


Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Aktywny wypoczynek w województwie łódzkim

Aktywny wypoczynek w województwie łódzkim


Autor: Jacek Fistaszek


Mieszkańcy województwa łódzkiego od lat chętnie przyjeżdżają nad Zalew Sulejowski oraz do kompleksu - Góra Kamieńsk. Te ciekawe miejsca wypoczynku przyciągają szczególnie ludzi aktywnych, którzy mogą uprawiać preferowane dziedziny sportu blisko domu.


Mieszkańcy województwa łódzkiego od lat chętnie przyjeżdżają nad Zalew Sulejowski oraz do kompleksu - Góra Kamieńsk. Te ciekawe miejsca wypoczynku przyciągają szczególnie ludzi aktywnych, którzy mogą uprawiać preferowane dziedziny sportu blisko domu. Wyjątkowe atrakcje czekające na przyjezdnych sprawiają, iż warto je doświadczać nie tylko podczas weekendów.

Zimą Góra Kamieńsk przeżywa prawdziwe oblężenie, gdy zjeżdżają się miłośnicy białego szaleństwa. Narciarze oraz snowboardziści mają do dyspozycji wyciąg krzesełkowy, snowpark i trasy zjazdowe po zboczach zwałowiska kopalnianego, usypywanego przez 16 lat. Latem na brak przyjezdnych organizatorzy Ośrodka Sportu i Rekreacji Góra Kamieńska również nie mogą narzekać. Wielu fanów MTB i downhill zachwala urozmaicone ścieżki rowerowe, chociaż dość wygórowane ceny wyciągu, przy braku całodziennych karnetów latem ździebko studzą zapał. W celu urozmaicenia pobytu warto odwiedzić Mini Park Rozrywki również w Ośrodku Góra Kamieńsk, a dla osób, pragnących silniejszych wrażeń, dostępny jest tor saneczkowy. Jego trasa zjazdowa wynosi 650 metrów, w pewnych odcinkach serpentyn można rozwinąć prędkość nawet do 45 km/h.

Równie znaczną popularnością cieszy się Zalew Sulejowski i jego okolice. Od lat siedemdziesiątych, w których powstała tama w Smardzewicach, sztuczny zbiornik wodny w skutek przegrodzenia Pilicy, stał się miejscem docelowym wielu miłośników surfingu, windsurfingu, kajakarzy oraz wędkarzy. Stanowi jedno z najlepszych łowisk sandaczy w centralnej Polsce. Zimą, gdy tylko warunku atmosferyczne pozwalają, Zalew Sulejowski staje się domeną pogromców bojerów. Na tych napędzanych siłą wiatru konstrukcjach mkną na płozach po oblodzonych wodach zbiornika. Na lądzie gęste lasy obfitują w grzyby i w dziką zwierzynę. Ciekawe ścieżki, po których można przemierzać rowerem sprawiają, że warto okrążyć Zalew Sulejowski brzegiem.

Góra Kamieńska i Zalew Sulejowski to miejsca stworzone i udoskonalane przez ludzi, których zamiarem było nie tylko wykorzystać projekty dla przemysłu, ale również zaoferować społeczeństwu formę rekreacji. Te "sztuczne" kompleksy przemawiają za atrakcyjnością wycieczek za miasto, a ich bliska lokalizacja umożliwia mieszkańcom województwa łódzkiego aktywnie wypoczywać po krótszym dojeździe.

Artykuły na każdy temat

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Kwatery noclegi

Kwatery noclegi


Autor: Grzegorz Malinowski


Jak przed każdym sezonem wakacyjnym zaczyna się planowanie urlopu, wybór miejsca na wyjazd. Najpopularniejsze są chyba wyjazdy, noclegi nad morzem ale równie popularne są kwatery w górach czy też wypady na weekend nad jezioro.


Jak przed każdym sezonem wakacyjnym zaczyna się planowanie urlopu, wybór miejsca na wyjazd. Najpopularniejsze są chyba wyjazdy, noclegi nad morzem ale równie popularne są kwatery w górach czy też wypady na weekend nad jezioro.

Wielu wybiera tanie prywatne kwatery - ich wybór jest duży, ale nie warto z ich rezerwacją czekać na ostatnią chwile lepsze miejsca są wcześniej zajmowanie i wolnych kwater na noclegi może okazać się ze nie ma w wybranym terminie. Kwatery w Polsce są bardzo tanio dzięki czemu tanie są bardzo popularne, dzięki czemu wiele ludzi może sobie pozwolić na wakacje. Kwatery prywatne stanowią około 70% wszystkich miejsc na noclegi w Polsce.

W internecie można znaleźć wiele ofert kwater na nocleg różnych standardów - od prywatnych kwater w mieszkaniach w pokojach, domki letniskowe, całe mieszkania do wynajęcia aż do luksusowych apartamentów w hotelach.

Wyjeżdżając w góry wielu zdecyduje się na wybór kwatery w Zakopanem. Najbardziej znana, najbardziej popularna i najchętniej odwiedzana miejscowość w Tatrach to oczywiście Zakopane. Ta urokliwa miejscowość pozostanie sercem Polskich Tatr, stolicą Polskich gór. Wczasy, urlop czy wakacje spędza tutaj rok rocznie dziesiątki tysięcy turystów, którzy przyjeżdżają tutaj by zaczerpnąć świeżego, górskiego powietrza i spędzić swój urlop spacerować po górach. Zakopane jest znakomicie przygotowane na tak duży napływ turystów pragnących odpoczynku w ciszy i spokoju z dala od dużego miejskiego gwaru i szumu. W tej miejscowości do wyboru jest wiele różnego rodzaju miejsc na noclegi. Są tam na przykład kwatery prywatne w klimacie górskim, czy pokoje usytuowane w pensjonatach czy hotelach wielorakiego standardu, luksusowe apartamenty z widokiem na góry. Kwatery w Zakopanem czekają z bogatą ofertą zakwaterowania na swoich klientów, turystów.

Wybierając noclegi nad morzem, gdzieś w nadmorskiej miejscowości, warto poszukać odpowiednich wolnych kwater na noclegi za wczasu, by później w okresie największego natężenia turystycznego, nie zostać bez noclegu i zostać zmuszonym do spędzenia nocy w samochodzie lub pod gołym niebem. Noclegi nad Bałtykiem to często prywatne apartamenty, domki letniskowe, hotele czy pola namiotowe. W tych ostatnich co prawda dostaniemy jedynie kawałek ziemi do rozbicia namiotu lub postawienia kempingu, ale w pozostałych czekają na nas w zależności od standardu i zasobności portfela luksusowe pokoje i kwatery, które oferują wyższej klasy ośrodki wypoczynkowe hotele czy też pensjonaty nad morzem z widokiem na plaże.

Na szczęście wszystkie liczące się miejscowości turystyczne w Polsce mają bardzo dobrze prosperującą i rozbudowaną bazę noclegową, która zapewnia szeroki wachlarz różnego rodzaju możliwości wypoczynkowych dla każdego i oczywiście wybór odpowiedniego miejsca na noclegi. Tak więc nie czekaj rezerwuj swoje kwatery, noclegi na urlop już teraz!!!
Rezerwuj noclegi kwatery - http://www.kwatey24h.pl http://www.noclegi24h.pl Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Ustka na wakacje 2009

Ustka na wakacje 2009 !!!


Autor: Łukasz Groszek


Ustka - miasto pełne słońca, błękitu nieba, czystej morskiej wody i radosnej atmosfery. Zaplanuj urlop już teraz! Tu nigdy nie będziesz się nudzić.


Ustka - miasto pełne słońca, błękitu nieba, czystej morskiej wody i radosnej atmosfery. Zaplanuj urlop już teraz! Tu nigdy nie będziesz się nudzić. Ustka oferuje morze możliwości, nie czekaj przyjedź do miasta, które posiada największą bazę noclegową i olbrzymią ilość atrakcji. Każdy znajdzie coś dla siebie, a bogaty kalendarz imprez urozmaici letni wypoczynek i przyniesie niezapomniane wrażenia. Ustka oferuje coś dla każdego bez względu na wiek i zainteresowania. Przyjedź, a tegorocznych wakacji w Ustce nie zapomnisz długo.
Tylko tutaj od 2 do 4 lipca odbywa się Festiwal Sztucznych Ogni jedna na taką skalę impreza w Polsce. Codziennie przez cztery dni odbywają się pokazy konkursowe drużyn z całej Europy. Każdego dnia w niebo wystrzeliwanych jest tysiące fajerwerków.
Aby wrażenia z wakacji pozostały niezapomniane zapraszamy również na „Koncertowe Lato z najlepszą muzyką pod słońcem”. Jest to wielka impreza muzyczno – rozrywkowa promująca zabawę, wypoczynek, zdrowie i urodę. Na scenie pojawią się gwiazdy polskiej sceny muzycznej oraz znani artyści, dziennikarze radiowi i telewizyjni, którzy prezentować będą liczne atrakcje dla dzieci i dorosłych. „Koncertowe Lato” to impreza pod patronatem Radia Zet i tygodnika Gala, z udziałem takich gwiazd jak: Formacja Nieżywych Schabuff, Łukasz Zagrobelny, Paranienormalni.
Między 18-19 lipcem to nadmorskie miasto zamienia się na dwa dni w góralskie miasto. Górale z zaprzyjaźnionego miasta Bielsko-Białej przyjeżdżają do Ustki latem promując wypoczynek w górach. Można wtedy zjeść kwaśnicę na świńskim ryju, oscypki, kaszankę z grilla, czy napić się miodnicy - czyli spirytusu na miodzie. Na scenie i promenadzie pojawiają się góralskie zespoły ludowe. W ramach imprezy promocyjnej organizowane są konkursy dla najmłodszych i dorosłych, gry i zabawy oraz inne niespodzianki.W ciągu tych kilku dni można spotkać górali dosłownie na każdym kroku i zobaczyć jak wyrabia się górski ser, jak pracują lokalni rzeźbiarze i jak wygląda gazda z prawdziwego zdarzenia.
Ustka zapewni Ci także duży wybór noclegów. Noclegi Ustka to pokoje , apartamenty, mieszkania, hotele, pensjonaty, pola namiotowe i wszelkiego rodzaju tanie kwatery, blisko morza. Spędź ten letni czas i wakacje u nas - w Ustce!!!
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.