sobota, 7 października 2017

Namibia, kraj wschodzącego słońca

Namibia, kraj wschodzącego słońca


Autor: Darek Hencner


Wspinaczkę na Wydmę 45 najlepiej jest rozpocząć przed wschodem słońca, później temperatury stają się nie do zniesienia. W każdej porze roku możesz odwiedzić Namibię i zawsze zastaniesz słoneczną pogodę. Kolorowe wydmy, fascynujące krajobrazy, niesamowici ludzie zawsze pozostaną w twojej pamięci.


Mierząca 50 000 km² i znana jako "miejsca gromadzenia wody "przez rdzennych mieszkańców Namibii, Pustynia Namib powstała 60 000 lat temu, kiedy rzeka Tsauchab nie mogła przedrzeć się do Atlantyku i wybrała przepływ pod masywnymi wydmami. Thomas, nasz przewodnik po Namibii powiedział nam, że "​​dwa lata temu, to miejsce ożyło. Padało tak mocno, że Vlei wypełniła się wodą i powstało turkusowe jezioro, zdołało ono przetrwać kilka miesięcy, a ludzie z całego świata przybywali żeby to zobaczyć."
Nie widzieliśmy śladów po jeziorze w czasie naszej wizyty, co uważamy za oczywiste, ponieważ zdarza się to tylko raz na pięć lat, że wzbierają się wody rzeki Tsauchab.
Wydma 45
Po przeczytaniu w internecie wielu relacji z podróży do Sossusvlei, okazałem się nadal nieprzygotowany co do zrozumienia wielkości Wydmy 45, jest ona naprawdę zdumiewająca. Nazwana tak dla prostego odniesienia na mapach, a nie od jej odległości 45 km od kanionu Sesriem (brama wjazdowa) jak się powszechnie uważa. Jest to jedyna udostępniona dla turystów wydma, okazuje się że codzienne wspinaczki przez setki ludzi mogą niszczyć nawet wydmy.
W pewien sposób mamy dzisiaj wiele szczęścia, jest nas tylko dwóch i mamy całą wydmę dla siebie. Musimy się śpieszyć, żeby dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca – to najlepszy czas, żeby zobaczyć Sossusvlei, powietrze jest nadal miłosiernie chłodne. Wysoko nad ziemią panuje całkowita cisza, krajobraz - dalekie i głębokie wąwozy wypełnione cieniami - wydaje się, że z innej planety. Pustynia spowita w ciemnościach to niesamowite zjawisko aż do chwili, kiedy słońce rozjaśnia niebo z lekkimi pomarańczowymi smugami i zaczyna podpalać piaski pustyni Namib. Nagle, wydaje się że każda kropla wylanego potu była tego warta. Podziwiamy wspinające się słońce ponad majestatyczne wydmy - niektóre z nich, o wysokości 300 metrów, uważane za najwyższe na świecie Jest magiczne. Ich piękno jest niezaprzeczalne, tak proste i surowe, a jednocześnie tak sugestywne. Szare wydmy wydają się jakby odrzucały ciemność, przekształcając się w lśniące miraże głębokiego pomarańczu, czerwieni na tle błękitnego nieba – jest to bardzo trudne do uchwycenia. Sossusvlei wydobywa z każdego twórczą kreatywność fotograficzną. Nierealne kształty, kolory, odcienie i krajobrazy są podkreślone przez stare drzewa i zwierzęta przystosowane do życia w tych niegościnnych warunkach. Serce w gardle, zupełnie oczarowany przez roztaczającą się wokół jasność. Słońce cały czas podnosi się i zaczynamy odczuwać brutalną rzeczywistość. Wkrótce piasek będzie niemożliwie gorący do chodzenia i burze piaskowe sprawiają, że przetrwanie tutaj jest prawie niemożliwe. Schodzenie w dół Wydmy 45 wydaje się wiele łatwiejsze, świadczy o tym odczucie w nogach i w płucach.

Gdzie się zatrzymać w Sossusvlei?
Odwiedzający mają możliwość mieszkania w luksusowych lodgach lub wybrać tańsze
zakwaterowanie w maleńkiej wiosce Solitaire, położonej 60 km od Sossusvlei. Brama z Sesriem do Sossusvlei otwiera się na czas żeby dojechać na miejsce przed wschodem słońca. Aby chronić delikatną równowagę ekosystemu pustyni, tylko dzienne wycieczki są dozwolone na tym obszarze. Ze względu na czas otwarcia bram parków państwowych, jedynym sposobem, aby być przed wschodem słońca na wydmie jest nocleg w Solitaire albo w Sesriem, lub pobyt w Sossusvlei Wilderness Camp, Kulala Desert Lodge lub Kulala Wilderness Camp.

Kemping Sesriem
Na początek, spędziliśmy dwie niefrasobliwe i niedrogie noce na kempingu w Sesriem gdzie, w pierwszą noc, zawarliśmy znajomość z turystami z USA. Dzieliliśmy się ekscytującymi opowiadaniami o przygodach w podróży i śmialiśmy się w tętniącym życiem barze do późnej nocy. Widoki tutaj są fascynujące, jeśli mieszkasz po zachodniej stronie kempingu, możesz zobaczyć springboki, gemsboki i mangusty. Kemping ze sklepem wielobranżowym, stacją benzynową, basenami i wieloma prysznicami z ciepłą i zimną wodą, jest zarządzany przez Namibia Wildlife Resorts i rezerwacje muszą być wykonane z wyprzedzeniem w Centralnym Biuro Rezerwacji w Windhoek.

Sossusvlei Mountain Lodge
Czytałem, że Sossusvlei Mountain Lodge został wyróżniony jako jeden z 20 najlepszych na świecie nowych lodges przez Condé Nast Traveller w Wielkiej Brytanii. Nie mieliśmy wyboru, żeby sprawdzić czy to prawda, na naszą ostatnią noc w Sossusvlei przenieśliśmy się do Mountain Lodge. Doskonałe usługi świadczone przez pomocnych i uczynnych pracowników nie pozostawiają miejsca na poprawę i ich życzliwość sprawiała, że ​​czuliśmy się jak w domu.
Przestronne apartamenty, zbudowane prawie w całości ze szkła, są wspaniale zaprojektowane tak, aby niezależnie od tego, gdzie jesteś, masz wspaniały widok na równiny. Niebywałe są zewnętrzne prysznice i łóżko king-size z oknem dachowym nad głową przez które możesz w nocy oglądać gwiazdy. Meble są luksusowe, czujesz się zrelaksowany.

Lot balonem na d Sossusvlei


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jednodniowe wycieczki z Durbanu


Jednodniowe wycieczki z Durbanu


Autor: Darek Hencner

Durban nazywany często miastem riksz i rekinów od dawna jest najpopularniejszym ośrodkiem wypoczynkowym w Republice Południowej Afryki. Różnorodność kulturowa i religijna sprawia że miasto jest uważane jest za jedno z najciekawszych w tym zakątku świata.

Jest wiele do zobaczenia i zrobienia w Durbanie, jest to przecież najpopularniejszy ośrodek turystyczny w RPA dzięki plażom i tropikalnemu klimatowi. Możesz odwiedzić Amphiteatre Garden czyli kompleks basenów, ogrodów, trawników i fontann, Victoria Embankment słynący z kilku ciekawych zabytków, jak Da Gama Clock, zegar ufundowany przez rząd Portugalii dla uczczenia 400 rocznicy lądowania Vasco da Gamy. Nieco bardziej na zachód znajduje się pomnik Dicka Kinga, który w 1842 roku pokonał konno w 10 dni 1000 km, aby sprowadzić posiłki dla oblężonego przez Burów Durbanu. Marine Parade – hałaśliwy i zatłoczony ciąg basenów, fontann, salonów gier, budek małej gastronomii, luksusowych hoteli i apartamentów. W tym właśnie miejscu jest najwięcej atrakcji turystycznych miasta. Zwiedzimy tutaj Golden Mile, czyli plażę długości 6 km leżącą pomiędzy ujściem rzeki Umgeni i głównym portem. Jest to doskonałe miejsce do kąpieli w oceanie, opalania, surfowania i innych form czynnego odpoczynku.
Chcesz zobaczyć więcej? Odwiedź mały ale bogaty kulturowo kraj Lesotho. Wyjedziesz wcześnie rano z tętniącego życiem Durbanu. Początkowy odcinek autostrady N2 jest niezbyt ciekawy, szczególnie kiedy przejeżdża się przez wielkie i raczej przygnębiające Pinetown. Kiedy jednak w tyle zostaną już jego satelickie miasta Hillcrest i New Germany, krajobraz zdecydowanie się poprawia. Wkrótce pojawia się Pietermaritzburg, założony przez angielskich osadników, o czym przypominają na przedmieściach parkany z białych sztachet, precyzyjnie przystrzyżone trawniki, alejki wyłożone czerwoną cegłą i starannie przycięte krzewy azalii. Miasto pretenduje do miana jednego z najlepiej zachowanych wiktoriańskich osiedli na świecie. O zasadności tych roszczeń można się przekonać podczas spaceru po starówce, który najlepiej jest rozpocząć od bogato zdobionego ratusza (największa budowla z czerwonej cegły na półkuli południowej). Przed nami daleka droga, nie możemy zatrzymać się choćby na chwilę w Pietermaritzburgu. Odwiedzimy tylko Queen Elizabeth Park. To świetne miejsce na spacer po ogrodach zamieszkiwanych przez zebry, impale, buszboki i wiele odmian mniejszych ssaków. Przy okazji odwiedzimy Douglas Mitchell Centre, aby obejrzeć kolekcję zagrożonych wyginięciem sagowców. Wkrótce jesteśmy w Górach Smoczych i przesiadamy się do samochodów 4X4. Jedziemy przez granicę RPA (więc nie zapomnij paszportu i wizy!) malowniczym Sani Pass do granicy w Lesotho. Odcinek pomiędzy przejściami granicznymi RPA i Lesotho ma długość 9 km, wspina się ostro na wysokość 2873 m. n. p. m. Lesotho to maleńkie górskie królestwo wyglądające jak sen poszukiwacza przygód. Poszarpane grzbiety, głębokie doliny, huczące rzeki, wodospady, wioski zbudowane z mułu i trawy z których pasterze strzegą swych stad. Odwiedzimy tutaj wioskę Sotho i spotkamy się z mieszkańcami Po tym szczególnym spotkaniu czas na lunch w Sani Top Chalet i rozpoczynamy podróż powrotną przez wzgórza KwaZulu-Natal, zatrzymujemy się przy wspaniałym 110-metrowym Howick Waterfall.
Również w ciągu dnia możesz z Durbanu odwiedzić rezerwat Hluhluwe-Imfolozi na północnym wybrzeżu prowincji KwaZulu-Natal. Hluhluwe założony w 1897 roku, jako drugi po Phongolo rezerwat w Afryce i Imfolozi dawniej były oddzielnymi parkami. Podjęto jednak decyzję o ich połączeniu korytarzem przebiegającym przez państwowe tereny. Obecnie całkowity obszar rezerwatu wynosi ponad 1000 km kwadratowych. Hluhluwe-Imfolozi zasłynął sukcesami w ratowaniu nosorożca białego. Kiedy na początku lat 30. XX wieku okazało się że populacja nosorożców zmalała do zaledwie 150 sztuk, rozpoczęto wdrażanie specjalnego programu rozmnażania. W jego wyniku liczba zwierząt wzrosła do 1000 sztuk, a dalsze 4 tysiące trafiło do parków i rezerwatów na całym świecie. Obecnie prowadzi się podobne działania, aby uratować od zagłady nosorożca czarnego. Rezerwat zamieszkuje w sumie 81 gatunków ssaków, z czego kilka większych przywrócono stosunkowo niedawno. Wśród nich znajduje się liczna grupa słoni, żyraf i guźców i endemicznych niali grzywiastych. Można tutaj napotkać lwy, lamparty, gepardy, hieny i likaony.
Lesotho, strome przełęcze

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Dzikie serce Kapsztadu

Dzikie serce Kapsztadu


Autor: Waldemar Delekta


W czasie naszej wycieczki do Republiki Południowej Afryki odwiedziliśmy Park Narodowy Góry Stołowej znajdujący się w samym środku miasta Kapsztadu. Tak jak miliony innych ludzi, byliśmy zachwyceni pięknem naturalnego środowiska tej części świata.


Zimowa burza nadchodziła nad Kapsztad. Najpierw pojawiły się czarne chmury, powoli zakryły Lions Head (Głowę Lwa) i Devils Peak (Diabli Szczyt), zanim doszły do Góry Stołowej i całego Półwyspu Peninsula. Bezlitosny północno zachodni wiatr pojawił się trochę później. Przekleństwo marynarzy, kiedy Portugalscy żeglarze opłynęli Przylądek Dobrej Nadziei na początku XV wieku, największym wyzwaniem dla nich była walka z siłami natury. Zatoka Stołowa pieniła się wściekle, na potężnych falach ich okręty rzucane były niczym korek od butelki. Deszcz spadł ciężko na posiekane piaskowce znoszące te warunki od 540 milionów lat, czyli od chwili powstania Góry Stołowej. Wraz z obniżającą się temperaturą, deszcz zamienił się w gruby grad.

Obserwowaliśmy to wszystko z przytulnego kempingu Silvermine na terenie Parku Narodowego Góry Stołowej. Byliśmy bezpieczni w dolinie, pełnej kwiatów protea, w centralnej części parku narodowego. Wydawało się że burza szaleje nad naszymi głowami. Siedzieliśmy spokojnie przy gorącym, żeliwnym piecyku, parę szklanek sherry pomogło utrzymać temperaturę ciała. Silvermine Tented Camp jest częścią pięciodniowego szlaku pieszego Hoerikwaggo Trail długości 88 km, biegnącego z Kapsztadu do Cape Point. Wynajęliśmy to miejsce na jedną noc, przyjechaliśmy naszym samochodem. Śpimy obok szczytu Góry Stołowej, wznosimy toasty, czujemy się bezpiecznie w tym przytulnym miejscu. Szałasy są wyposażone w kuchenkę gazową, lodówkę, garnki, talerze i patelnie. Stylowa architektura zlewa się wspaniale z otoczeniem. Nie tylko my czuliśmy się tutaj „jak u Pana Boga za piecem”. Góra Stołowa była schronieniem dla wielu ludzi od tysięcy lat. Pierwsi mieszkańcy Półwyspu Peninsula pojawili się tutaj około 500 tysięcy lat temu. Wiele lat później przywędrowała tutaj ludność Khoisan, żyjąca w miejscach takich jak jaskinia Peers w Fish Hoek, w której w 1929 roku znaleziono czaszkę ludzką liczącą 12 tysięcy lat. Stosunkowo niedawno bo w XV wieku, po miesiącach żeglugi, portugalscy nawigatorzy z daleka zobaczyli w swoich lunetach Górę Stołową.

Następnie Holendrzy docenili jej geograficzne położenie i dogodny klimat. Powstała „Tawerna Mórz”, czyli miejsce gdzie statki mogły zaopatrywać się w świeżą żywność w trakcie żeglugi do odległych lądów. Deszczowa woda spływająca strumieniami ze stoków góry dostarczała środków do życia.

Gdyby nie ta znacząca góra, prawdopodobnie Kapsztad powstał by 100 km dalej, w okolicach dzisiejszej Saldanha Bay. Jest tam bezpieczniejsze, naturalne wybrzeże ale brakuje wystarczającej ilości wody pitnej. Zapotrzebowanie na słodką wodę już dawno przewyższyło możliwości Góry Stołowej, dlatego teraz źródłem zaopatrzenia stały się tamy w górach Hottentots-Holland. Peninsula do tej pory chlubi się naturalną roślinnością, taką samą jaką zastali tutaj portugalscy żeglarze. Jest to bardzo ważne, bo nic takiego nie pozostało na terenie miasta, tylko trochę poniżej. Na powierzchni liczącej 25 tysięcy hektarów rozciągającej się 70 km od Signal Hill na północy do Cape Point na południu rośnie jeszcze ponad 2250 gatunków roślin. Wiele tych roślin występuje tylko tutaj, czasami pozostało tylko 3 albo 4 rośliny danego gatunku.

Roślinność Parku Narodowego Góry Stołowej wchodzi w skład Królestwa Florystycznego (Cape Florific Region) zwanego Capensis wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Całe to miejsce znajduje się w sercu metropolii miejskiej Kapsztadu. Nieliczni turyści mogą zobaczyć unikalny już kwiat Red Disa (Disa uniflora) uważany za kwiat bogów albo jeszcze rzadszy zwany flame-red fire lily (Cyrtanthus ventricosus) kwitnący po naturalnie występujących tutaj pożarach (bez udziału ludzi) co 12 do 15 lat. Unikalne gatunki ptaków, takie jak nektarniki, dudkowce, red-winged starlings, kestrels, możesz też zobaczyć motyla Mountain Pride, zapylającego 15 gatunków fynbosu, mogących przetrwać tylko dzięki niemu. Góra Stołowa jest także domem dla wielu specyficznych gatunków płazów. Tutejsza żaba zwana Ghost Frog, żyje w kilku strumieniach, a ropucha Western Leopard występuje tylko na bagnach w Noordhoek.

Nic dziwnego że Góra Stołowa stała się najbardziej znaną atrakcją turystyczną Republiki Południowej Afryki. Nasza wycieczka do Parku Narodowego Góry Stołowej była dla nas niebywałą przygodą, pomimo że nie zaliczyliśmy safari i nie szukaliśmy słoni i innych wielkich zwierząt.

Widok z Góry Stołowej na Kapsztad


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

piątek, 6 października 2017

Moje spotkanie z surykatkami, relacja z wycieczki

Moje spotkanie z surykatkami, relacja z wycieczki


Autor: Waldemar Delekta


Na małej farmie w Karru, w RPA udaliśmy się na niezwykłą wycieczkę o wschodzie słońca. Nasz przewodnik zabrał nas na wspaniałe, bardzo interesujące spotkanie z tymi wspaniałymi zwierzętami.


W pensjonacie De Zeekoe właścicielka zaproponowała nam spotkanie z dzikimi surykatkami. Moim marzeniem było zobaczenie tych sympatycznych zwierząt. Nie mogłem spać całą noc, bałem się żeby nie zaspać. Wcześnie rano, na długo przed wschodem słońca czekaliśmy na Devey Glinister, naszego przewodnika od surykatek na skrzyżowaniu ulic George i Oudtshoorn. Podążaliśmy za jego Chevroletem trasą R62. Wkrótce przejechaliśmy przez bramę, którą zamknięto za nami. Parkujemy samochody, Devey zaprasza nas na kawę i suchary. Jest cały czas ciemno, jednak możemy widzieć w pełni Księżyca. Wkrótce jest czas na spotkanie z surykatkami. Devey powiedział nam po drodze że poprzedni wieczór spędził z nimi i wie dokładnie, w której norze śpią. Dodał także że szacunkowy wiek labiryntu nor surykatek wynosi 300 lat i jest on bez przerwy dziedziczony przez nowe generacje. Mamy wielkie szczęście że cały czas to istnieje, właśnie to miejsce było prawie zniszczone w czasie budowy dodatkowego pasa startowego przed Mistrzostwami Świata w piłce nożnej. Przyczyną dlaczego surykatki uwielbiają to miejsce jest fakt że leży na stoku góry biegnącym z północy na południe, jedynym takim w promieniu wielu kilometrów. Surykatki zwykle śpią we wschodniej części, dzięki temu kiedy się obudzą, po wyjściu z domu wchodzą w ciepłe promienie słońca. „Te małe zwierzęta są zależne od słońca, zobaczymy to trochę później” powiedział przewodnik. Bierzemy z sobą składane krzesełka, Devey prowadzi nas w głąb farmy. Podchodzimy do otworu wyjściowego nory i siadamy wokół z naszymi plecami skierowanymi do wschodzącego słońca. Devey mówi że nie pokażą nam się jeszcze, czkają aż zmniejszy się cień powodowany przez niskie krzewy z Karru. Jest teraz trochę czasu na rozmowy o tych miłych zwierzętach. „Pomimo że są one przyzwyczajone do bliskości ludzi, nie oznacza to że będą do nas podchodzić. Będą nas tolerować na odległość 10 do 15 metrów w przeciwieństwie do 200 metrów w normalnych okolicznościach”, powiedział Devey. Jak tylko promienie słońca padły na ściany jednej z nor, pierwsza surykatka pojawia się, stoi na baczność i dokładnie bada otoczenie.

To jest Nicky, ona zawsze jest pierwsza, dodaje Davey.

Staje ona na palcach, pochyla się do tyłu na ogonie i wystawia brzuch do słońca. Dokładnie widać ciemne miejsce na brzuchu, które Devey nazywa „panelem słonecznym”. Surykatki pozbawione są warstwy tłuszczu mogącej utrzymywać ich temperaturę ciała, dlatego przystosowały się podobnie jak zimnokrwiste zwierzęta do pobierania ciepła z otoczenia.

Devey zademonstrował nam jak jak czuły jest „solar panel” na brzuchu surykatki. Podniósł rękę w ten sposób żeby rzucić cień na brzuch Nicky. W tej samej chwili przesuwa się ona w poszukiwaniu słońce. Pojawia się następna, młoda surykatka, ustawia się obok i też zaczyna łapać promienie słońca. Przepiękna afrykańska chwila, siedzimy sobie niczym w kinie i obserwujemy stojące surykatki. Pojawia się trzecia, są trochę zmieszane na nasz widok, ale kontynuują swoje codzienne rytuały. Coraz więcej surykatek pojawia się na powierzchni. Davey dodał że podobnie jak ludzie, niektóre wstają wcześniej, inne lubią trochę dłużej pospać. Mają one jakby fotograficzną pamięć. Skanują otoczenie w poszukiwaniu czy nic nie uległo zmianie.

Ich wzrok jest podobny do naszego, ale są bardziej wyczulone na poruszające się obiekty. Nie są w stanie skupić wzroku w jednym miejscu, widzą wszystko, albo prawie wszystko. Stoją w grupie, bardzo blisko siebie, jednak w sposób żeby się nie zasłaniać wzajemnie. Widać błysk w ich oczach kiedy penetrują wzrokiem otoczenie. Patrzą w górę i wokół siebie, zawsze wracając wzrokiem na nas. Wydają przy tym ciche komentarze. Nicky jest na straży, wydaje co kilka sekund słaby odgłos jako znak że nie ma niebezpieczeństwa. Pojawia się Moaner, samiec, przybyły z innego stada. Cały czas denerwuje go bliskość ludzi. W końcu wszystkie 15 są już na powierzchni, wrona przelatuje obok i wszystkie surykatki jak na komendę skręcają głowy i nerwowo obserwują. Są trochę przeczulone odnośnie ptaków, dlatego wydają trzy rodzaje dźwięków opisujące zagrożenie. Nie lubią też samolotów i będą uważnie obserwować lot z Porth Elizabeth do Kapsztadu, wydając przy tym dla nich tylko zrozumiałe dźwięki.

Wreszcie, wszystkie surykatki są już ciepłe, zaczynają przechodzić wzdłuż stoku wzniesienia. My podążamy za nimi w bezpiecznej odległości. Nadszedł czas na ponowienie przyjaźni przez niewielkie zmagania. Jest to codzienny rytuał żeby przypomnieć kto jest na czele grupy, kto na końcu. Sposobem nadawania stopnia jest osikanie, przez co najważniejsza surykatka będzie miała zapach świeżego moczu.

Młode mają już kilka miesięcy i teraz nadszedł czas na naukę jak polować i unikać drapieżników. Muszą wiedzieć jak uciekać od najwcześniejszych dni swojego życia. Uważane są za przysmak przez węże, mangusy, szakale jak też wiele ptaków drapieżnych. Z kolei surykatki też jedzą węże, skorpiony, myszy, jaszczurki i chrząszcze. Po ustaleniu kto pasuje gdzie w hierarchii, nadszedł czas na polowanie. Obserwujemy jak unosi się trochę kurzu, kiedy kopią w ziemi. Czasami stają pionowo, czasami na czterech łapach, ogony w górze albo w dole, przez cały czas strażnik wydaje sygnał że okolica jest bezpieczna. W ciągu dnia mogą one przejść do 3 km w poszukiwaniu pożywienia. Nie będziemy im w tym przeszkadzać, wracamy do samochodów.

Po drodze jeden z turystów podaje rękę naszemu przewodnikowi. „Spełniłeś moje życiowe marzenie, bardzo dziękuję”, powiedział.

Surykatki w Karru w RPABliskość surykatekwycieczka do Karru w poszukiwaniu surykatekSurykatki zdjęcie


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Wycieczka do Parku Lwów w Johannesburgu

Wycieczka do Parku Lwów w Johannesburgu


Autor: Darek Hencner


Przy okazji pobytu w Johannesburgu w RPA polecam odwiedzenie Parku Lwów. Można tam zobaczyć bardzo rzadko występujęce na wolności białe lwy. Istnienie białych lwów było legendą do 1975 roku.


Tradycyjna legenda afrykańska powtarzana z pokolenia na pokolenie mówi biały lew jest dzieckiem Boga Słońca i został zesłany na Ziemię w gwieździe dla ochrony całej rasy ludzkiej. Nasuwa się pytanie, jeśli był wysłany żeby bronić ludzi, dlaczego ludzie je zabijają? Legenda przez długi czas była tylko legendą, nikt nie widział białego lwa do 1975 roku, kiedy to strażnik parku Timbavati natknął się na trzy białe lwiątka. Znalezisko to miało miało tym większe znaczenie że lwiątka znaleziono w Timbavati co w języku Shangaan znaczy „miejsce gdzie gwiezdne lwy przybyły na Ziemię”. W czasie mojego dwudniowego pobytu w Johannesburgu, pierwszą atrakcją jaką pragnąłem zwiedzić był Park Lwów słynący z pokaźnej grupy białych lwów. Tym bardziej że jeśli miejsce to odwiedzili i byli zadowoleni Chris Daughtry, Shakira, Timbaland, Paul Walker i Natalie Portman, mnie też powinno się spodobać. To nie ważne że Born Free i Światowe Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt (WSPA) odradzają odwiedzania Lion Parku. Są zdania, że przyzwyczajanie lwów do ludzi może skrócić ich życie i prowadzi do konfliktu pomiędzy lwem i człowiekiem. Właściciele Parku Lwów tłumaczą, że pieniądze, które płaci się za bilety wstępu idą na ochronę naturalnego środowiska, jednak negatywny wpływ na rehabilitację lwów znacznie przewyższa szkody. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, Johannesburg to bardzo duże miasto, transport publiczny praktycznie tutaj nie funkcjonuje. Nie zdecydowałem się na wypożyczenie samochodu że względu na lewostronny ruch i wysokie ceny w wypożyczalniach samochodów. Na szczęście w internecie znalazłem lokalne biuro podróży prowadzone przez Polaka. Oni odebrali mnie z lotniska, zawieźli do hotelu, po kąpieli i krótkim odpoczynku byliśmy gotowi na zwiedzanie Lion Park. Jeśli wolisz pojechać tam wypożyczonym samochodem, podaję współrzędne GPS S25.59.663 E027, 55.847

Informatory turystyczne mówią że Park Lwów założony został listopadzie 1966 roku przez cyrk Chipperfields. Od samego początku inwestycja okazała się to ogromnym sukcesem, głównie dzięki położeniu w centrum prowincji Gauteng, w pobliżu Johannesburga i Pretorii. Wszystkie lwy czują się tam jak u siebie w domu, panuje tutaj przecież klimat w jakim żyją na wolności. Dlatego Park Lwów nie możemy uważać za zoo, rezerwatem też chyba nie jest. Podzielony na dwie części, pierwsza to roślinożercy z zebrami, żyrafami i większość gatunków antylop niegdyś żyjących na tych terenach. Druga część to kilka ogrodzonych wysokim płotem stanowisk z lwami, likaonami i gepardami. W centralnej części, zaraz obok miejsca gdzie robione są zdjęcia z młodymi lwami można zobaczyć sympatyczne surykatki.

Nasze safari po Lion Park rozpoczęło się zwiedzaniem największej części z żyjącymi ta antylopami, żyrafami i strusiami. Nie chcieliśmy marnować tutaj czasu, przyjechaliśmy tutaj żeby podziwiać białe lwy. Pomimo że lwy były wychowane przez ludzi, robiono z nimi zdjęcia, karmiono z ręki, cały czas mają wrodzony instynkt drapieżnika. Problemem jest że nie rozumieją strategii polowania, na wolności zginęły by z głodu. Mogą być niebezpieczne dla zwiedzających, dlatego niedozwolone jest otwieranie okien w samochodach dla lepszych zdjęć. Przewodnik powiedział nam że biały lew to nie albinos. Posiadają one gen recesywny, czyli ukryty element informacji genetycznej lub genotypu. Biały kolor lwów przeniesiony będzie do pokolenia następnego i w tym następnym pokoleniu ujawni się, gdy jego partnerem będzie identyczny gen recesywny. Recesywny gen nie ujawni się gdy jego partnerem będzie gen dominujący. Nie do uwierzenia że znany czarownik Zuluski Credo Mutwa nie tylko przewidział w latach 60 tych że mityczne białe lwy pojawią się na Ziemi, ale wskazał też miejsce gdzie to nastąpi. Kiedy w 1975 roku strażnik parku natknął się na lwiątka, było to w odległości tylko 47m od przewidzianego miejsca.

W Hollywood krążą pogłoski o kręcenia filmu o Lindzie Tucker, słynnej działaczce na rzecz ochrony białych lwów. W czasie jej pobytu w Parku Narodowym Krugera wydarzyło się coś trudnego do wytłumaczenia. Podczas nocnego safari, samochody zostały okrążone przez stado rozwścieczonych lwów. Uczestnicy safari byli pewni że będą zabici, nagle w buszu pojawiła się stara kobieta niosąca na plecach dziecko. Podeszła powoli i weszła na jeden z samochodów. Jej obecność uspokoiła lwy. Linda Tucker dowiedziała się później że była to Maria Khosa, znana lokalna szamanka uważana za obrońcę lwów.

Zanim ukaże się wspomniany film, polecam obejrzenie filmu White Lion nakręconego w Republice Południowej Afryki. Brały w nim udział właśnie lwy z Lion Parku.

Biały lew widziany w czasie wycieczki do Parku Lwów w Johannesburgu


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.