poniedziałek, 29 stycznia 2018

Powódź w okawańskim raju

Powódź w okawańskim raju


Autor: Darek Hencner


Badania przeprowadzone w 2010 roku przy użyciu nowoczesnego sprzętu lotniczego wykazały alarmujący spadek pogłowia zwierząt w Delcie Okawango. Zastanawiamy się, gdzie znikają zwierzęta z tego "raju na Ziemi"?


Delta Okawango jest niezwykłym fenomenem: ogromne rozlewisko wodne w samym środku pustyni Kalahari. Co roku w styczniu pierwsza fala powstała w wyniku tropikalnych deszczów wyrusza z Angoli do oddalonego o 1250 km na południowy wschód rozlewiska w Botswanie.

Na przekór naturze, woda nie osiągnie żadnego morza lub oceanu. Zamiast tego, po osiągnięciu płaskiej, depresji na pustyni, rozlewa się swobodnie na powierzchni około 15000 km². Tutaj spiętrza się i tworzy labirynt kanałów wodnych oraz mokradła. Wody powodziowe osiągną swój szczyt na Okawango w okresie od czerwca do sierpnia, wtedy delta rozszerza się, zajmuje powierzchnię trzy razy większą niż latem. Papirusy formujące frędzle kanałów, leśne polany i bogate łąki przyciągają zwierzęta z odległych miejsc w Afryce, tworząc jedno z najgęstszych koncentracji afrykańskiej fauny.

Przynajmniej, tak zwykle bywało, jednak okazuje się, że wszystko się zmienia. Spadek pogłowia zwierząt jest niepokojący. Ekoturystyka - w szczególności luksusowe i bardzo drogie kempingi o kluczowym znaczeniu dla gospodarki Botswany mają powody do obaw. Tak więc, kiedy trzy lata temu zauważono spadek liczebności gatunków zwierząt, wywołało to wiele obaw, a rząd postanowił zbadać dokładnie całą sytuację.
W 2010 roku Botswański Department of Wildlife and National Parks na zlecenie Elephants Without Borders (EWB) - organizacji, której celem jest ochrona przyrody na terenie kraju – podjął się przeprowadzenia szczegółowej aerofotogrametrii populacji zwierząt północnej Botswany.

Szokujące wyniki wykazały, że w ciągu ostatnich 17 lat, pogłowie11 dużych ssaków spadło średnio o 61%. W odległych zakątkach Delty Okavango populacja antylop gnu zmniejszyło się o 90%.
Pomimo wysiłków rządu i lokalnej ludności pogłowie antylop topi zmniejszyło się o 83%, kudu o 81%, a żyraf o niemal dwie trzecie. Dlaczego populacja wielkich ssaków w Delcie spadła tak drastycznie?

Migracja lub wykorzenienie?

Badania EWB wzmogły gorącą dyskusję, pojawiło się wiele możliwych wyjaśnień. Rząd zaoferował finansowanie dalszych badań konserwatorskich, wprowadzenie rygorystycznych przepisów ochrony i zwiększenie patroli przeciw kłusownikom. Cały czas oczekujemy zwięzłej odpowiedzi na zadane pytania. W rzeczywistości wielu ekspertów twierdzi, że nie jest nawet jasne czy zanotowane spadki rzeczywiście reprezentują dramatyczne straty zwierząt, czy odzwierciedlają wielką migrację do innych regionów?
W poszukiwaniu odpowiedzi zorganizowaliśmy wycieczkę do dwóch głównych miejsc: pierwsze to serce delty, a drugie to jej najbardziej oddalony kraniec. Tutaj planowaliśmy porozmawiać z lokalnymi ekspertami, jak oni to widzą i jak to czują?

Najważniejsza jest lokalizacja
Kiedy przylecieliśmy na Deltę Okawango na początku maja, poziom wody zaczynał się podnosić. Spoglądając z samolotu widzieliśmy, że trawy hipopotamów stały się zielone jak falujący koc, tworząc złudzenie stałego gruntu, przerywane tylko przez wydeptane przez hipopotamy szlaki, które nie bez powodu nazywane są często „inżynierami delty”. Pierwszym przystankiem naszej podróży była Chief’s Island, miejsce polowań wodza Lebadi i jego rywala. To jedna z największych z 50 tysięcy wysp w delcie. Dzięki temu, że powierzchnia wznosi się wysoko, wyspa nigdy nie jest zalana. Doskonała lokalizacja w samym sercu Okawango sprawia, że stała się ona wymarzoną ostoją dla dzikiej zwierzyny.

Być może nie jest zaskoczeniem, że badania EWB nie odnotowały znaczącego ubytku spadku pogłowia zwierząt właśnie tutaj, choć to nie znaczy, że przyroda jest statyczna. Zauważono jednak, że zwierzęta zmieniły swoje miejsca, przeniosły się dużo niżej, do wschodniej części wyspy z dala od miejsc zamieszkałych przez ludzi. Jest to dowód, że polowanie zmniejsza ilość zwierząt w Delcie Okawango.
Obszary w sercu delty, w tym Chief’s Island, są lepiej chronione przed polowaniem, bo są daleko od większych osiedli ludzkich, a obecność turystów jest swego rodzaju tarczą ochronną. Wielu ekspertów uważa, że głównym powodem jest 20-letnia susza, która nastała pod koniec lat 80. Od roku 2008 Angole i Botswane doświadczyły wysokie roczne opady, które doładowały Deltę, prowadząc do rekordowego wylewu w 2010 roku.

Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat wody przeniosły się na suche, spieczone słońcem równiny, gwałtownie zmieniając rozmieszczenie zwierząt. Może więc zwierzyna rozproszyła się na nowe, zielone peryferie? Jeśli tak, to można się spodziewać, że jest to na porządku dziennym: wzrosty i spadki poziomu wody oraz towarzyszące przelewy, cykliczny proces powtarzający się co kilkadziesiąt lat .

Zmiany spowodowane wysokimi deszczami najlepiej widoczne są w Selinda Game Reserve, na wschodnich obrzeżach delty, naszego drugiego przystanku. Obserwowałem z kempingu Zarafa całą szklistą wodę Zalewu Zibadianja, jej porośnięte trzcinami brzegi usiane czaplami i waranami. Zmiana topografii jest dobrze widoczna, w miejscu jeziora nie tak dawno regularnie lądował samolot i Zibadianja to nie jedyne jezioro powstałe dzięki powodziom. Przez 30 lat Selinda Spillway było wstążką zieleni, w 2009 roku zaczęła znowu płynąć, łącząc Deltę Okavango do systemów rzecznych Linyanti i Chobe. Obecnie stanowi główną arterię migracji zwierząt pomiędzy tymi dwoma obszarami.

David Murray, dyrektor Zarafy zgodził się pokazać nam zmiany jakie zaobserwował. Najpierw udaliśmy się w poszukiwaniu lokalnych lwów słynących ze swojego zwyczaju polowania na hipopotamy. Znaleźliśmy 12 lwów, robiących to, co lwy robią najlepiej, czyli leniuchowanie.
Powstałe szlaki wodne zwabiły łatwiejszą zdobycz z powrotem do rezerwatu, lwy nie muszą już tak ciężko pracować na posiłek.
Inne gatunki także przybyły do słodkich traw . Widzieliśmy ogromne stada bawołów, zgrabną grupę 20-30 elandów, antylopy, po raz pierwszy tutaj widziane, jak pamięta Murray. I nawet spotkaliśmy antylopy końskie – gatunek będący kuzynem wspaniałych antylop szablorogich, teraz o wiele bardziej powszechnych tutaj.

Podróż do Delty Okawango w BocwanieHipcio w Delcie Okawango


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Polacy kochają Chorwację

Polacy kochają Chorwację


Autor: Ana M


Według ostatnich danych statystycznych dotyczących turystycznego sezonu w Chorwacji, opublikowanych przez Chorwacką Izbę Turystyki, okazało się, że zarobki w turystyce, jeśli chodzi o turystów przyjeżdżających z Polski, znacznie się zwiększyły. W okresie od stycznia do sierpnia liczba noclegów polskich turystów wzrosła o 21,1 %.


Wydaje się , że Polacy chętnie udają się na wakacje w Dubrowniku i w innych mniej znanych ośrodkach turystycznych na chorwackim wybrzeżu.

Z czego wynika popularność Chorwacji wśród Polaków? Na pewno część zasług należy przypisać dobrze przygotowanej kampanii marketingowej Chorwackiej Izby Turystyki oraz licznych biur z sektora turystycznego, ale nie chodzi tutaj tylko o reklamę.

Chorwacja po prostu urzeka pięknem swoich krajobrazów, dziedzictwem kulturowym, ciekawą historią oraz śródziemnomorską atmosferą. W Chorwacji można podziwiać duże miasta słyniące z bogatej przeszłości jako Split, Zadar i Dubrownik lub pozwolić sobie na relaks duszy i ciała w niektórych z miasteczek położonych na wyspach jako Korcula, Vis i Vrbnik.

Turystyczna oferta Chorwacji w ciągu ostatnich kilku lat bardzo się rozszerzała i jej głównymi atutami nie sa tylko słońce i morze. Latem organizowane są różne wydarzenia kulturalne, festiwale filmowe, koncerty muzyki elektronicznej, lokalne festyny, na których można zapoznać się z tradycją i zwyczajami danej miejscowości. Koniecznie trzeba posmakować wybornego dalmatyńskiego wina i oliwy z oliwek, które są produkowane w licznych miejscowościach wzdłuż wybrzeża i na wyspach. Nie można nie wspomnieć o znanej plaży Zrce na wyspie Pag, na której są zagwarantowane najlepsze imprezy w tej części Europy, oraz o Hvarze, który co roku odwiedzają najbardziej znane gwiazdy światowego show-biznesu, jak Beyoncé, Roman Abramowicz i inni. Fascynuje nie tylko chorwackie wybrzeże - na lądzie można podziwiać piękno parków narodowych Jeziora Plitwickie i wodospady Krka, idealnych na jednodniowe wycieczki. Coraz popularniejsze są gospodarstwa agroturystyczne pozwalające na prawdziwy letni odpoczynek w otoczeniu dziewiczej przyrody, w których można zapoznać się z tradycją oraz specjałami gastronomicznymi danego regionu. Podsumowując, jakikolwiek zakątek Chorwacji odwiedziecie, na pewno nie będziecie rozczarowani.


Ana M

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Walory turystyczne Chorwacji

Walory turystyczne Chorwacji


Autor: Barbara Mystkowska


Chorwacja to przepiękny i gorący kraj, który przyciąga co roku tysiące turystów. W latach 1970 i 1980 ten słoneczny adriatycki raj był na szczycie destynacji wakacyjnych. Jednak przemysł turystyczny, podobnie jak reszta gospodarki kraju ówczesnej Jugosławii, w wyniku wojny bałkańskiej został mocno uszkodzony.


Ale dziś Chorwacja to niezwykle bezpieczny i stabilny kraj, a co najważniejsze, po raz kolejny pełen gości. W dodatku sąsiaduje z trzema niezwykle atrakcyjnymi i kuszącymi krajami - Czarnogórą, Bośnią i Hercegowiną oraz Słowenią - każdy z nich oferuje swój charakterystyczny urok i uderzający kontrast dla leniwych chorwackich plaż. Ta zachodnia połowa byłej Jugosławii - lub, jak miejscowi wolą to nazwać, "Wschodniego Adriatyku" - to jeden z najbardziej przyjemnych europejskich zakątków.

3600 mil wybrzeża i ponad 1100 wysp to główna atrakcja Chorwacji. Wczasowicze kochają jej żwirowe plaże i przewidywalną, słoneczną pogodę. Jest to także historyczny region i raj dla miłośników zabytków - od ruin rzymskich aren i mozaik bizantyjskich do weneckich dzwonnic i willi Habsburgów oraz ostatnich władców. Można tu także docenić smak Chorwacji, pozytywną postawę życiową Chorwatów i ich żeglarskiego ducha.

Dubrownik, "Perła Adriatyku", położony w południowej części kraju, jest niekwestionowanym hitem Chorwacji. Te otoczone średniowiecznymi murami miasto o epickiej historii zapewni moc wrażeń, a po całodziennym zwiedzaniu jego najwspanialszych zabytków można wypocząć w jednej z kafejek lub pubów znajdujących się przy centralnej promenadzie.

Rozciągające się na północ od Dubrownika wybrzeże Dalmacji upstrzone jest wyspami i zachwycającymi nadmorskimi miejscowościami. Częste autobusy i promy łączą je wszystkie, ułatwiając podróżowanie turystom. Choć można spędzić tu tygodnie, odkrywając kolejne zaciszne zatoki i gościnne wioski rybackie, podróżni z ograniczonym czasem wybierają jedno lub dwa miasta. Najciekawszymi i najbardziej popularnymi opcjami są Korcula i Hvar.

Mostarski XVI-wieczny Stary Most - kiedyś symbol jugosłowiańskiej jedności, który został zniszczony w czasie ostatniej wojny - został odbudowany. Dziś jest wykorzystywany przez turystów i mieszkańców do odkrywania Starówki z jej tureckim „posmakiem” .

Północną „kotwicą” Dalmacji jest Split, drugie pod względem wielkości miasto Chorwacji. Podczas gdy większość nadmorskich chorwackich miast jest jakby przygotowana dla turystów, Split jest prawdziwym, żywym i ruchliwym organizmem miejskim. Historia Splitu zatacza koło - ponad półtora tysiąclecia temu rzymski cesarz Dioklecjan zbudował tutaj swój ogromny pałac. Pałac został opuszczony, mieszkańcy wyprowadzili się, a średniowieczne miasto wyrosło na starożytnych gruzach. Do dziś 2000 osób mieszka lub pracuje w obrębie dawnych murów pałacu. Labirynt wąskich uliczek stał się miejscem dla modnych butików i galerii... a rzymskie artefakty widać za każdym rogiem.

W północno-zachodnim narożniku Chorwacji jest jej najbardziej włoski region: półwysep w kształcie klina - Istria. Wybrzeże Istrii jest siedzibą jednego z najbardziej urokliwych miast nadmorskich Chorwacji – Rovinj. To romantyczne miasto nazywane "małą Wenecją" jest położone na wzgórzu u stóp Adriatyku.

By odpocząć od morza, wystarczy zwrócić głowę w kierunku wnętrza lądu. We wnętrzu Istrii można odnaleźć wspaniałe winnice, gdzie czuć tradycję produkcji wina, gaje oliwne, które pozwalają na produkcję wyśmienitej oliwy, wyszkolone psy do odnajdywania trufli i liczne ufortyfikowane średniowieczne miasteczka.


http://www.dalmacja24.pl/

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Tramwaje w Lizbonie

Tramwaje w Lizbonie


Autor: Krystian Tarnowicz


Lizbona to miasto stołeczne Portugalii i jednocześnie miejsce słynące z wielu zabytków architektonicznych oraz licznych atrakcji turystycznych o odmiennym charakterze. Unikalna w skali świata jest również sieć połączeń tramwajowych, która przebiega ciasnymi i pozornie niedostępnymi dla tego środka lokomocji ulicami.


Podobnie jak w wielu pozostałych miastach na świecie, na początku w Lizbonie funkcjonowała sieć tramwajów konnych. Po raz pierwszy wyjechały one na ulice miasta 17 listopada 1873 r., a jedyna działająca wówczas linia łączyła dzielnicę Santos z dworcem kolejowym Santa Apolonia. Z czasem pierwszą lizbońską linię tramwajową przedłużono tak, aby swym zasięgiem obejmowała również dzielnicę Belém. Zajezdnię dla tramwajów konnych umieszczono natomiast w podlizbońskiej miejscowości Santo Amaro, gdzie zresztą funkcjonuje ona po dziś dzień. W budynku zajezdni znajduje się dziś również muzeum tramwajowe, w którym można obejrzeć wiele historycznych eksponatów związanych z rozwojem tego środka transportu.

Lizbona zdjęcia

Pierwsza linia tramwajowa uruchomiona w Lizbonie spotkała się z niezwykle przychylnym przyjęciem przez mieszkańców, w związku z czym przystąpiono do dalszego, relatywnie szybkiego rozwoju miejskiej sieci tramwajów konnych. Po kilku latach na usługach lizbońskiego przewoźnika tramwajowego znajdowało się 1200 koni! Pod koniec XIX w. uskuteczniono również przebudowę torowiska, zmieniając jego szerokość na 900 mm. Wynikało to z konieczności dostosowania wspomnianego torowiska do potrzeb właścicieli omnibusów i specjalnych powozów konnych, albowiem miasto wyraziło zgodę, by wykorzystywali oni do swych zamiarów lokalną infrastrukturę tramwajową. Tym samym narodziła się również możliwość wniesienia lizbońskiej sieci tramwajowej na wyższy poziom poprzez jej zelektryfikowanie.

Pierwszy tramwaj elektryczny w Lizbonie odbył swój dziewiczy kurs 31 sierpnia 1901 r., a trasa, którą przemierzył, przebiegała ze stacji kolejowej Cais do Sodré do dzielnicy Algès. Jednakże jeszcze przez mniej więcej rok tramwaje konne funkcjonowały w stolicy Portugalii obok swych elektrycznych odpowiedników. Po ich całkowitym wyparciu nie zapomniano w każdym razie o dalszym systematycznym rozwoju i modernizacji tramwajowej infrastruktury w mieście. W pierwszej kolejności szyny tramwajowe położono w wyżynnej części miasta – po trasie, którą uczęszcza obecnie tramwaj linii 28. W roku 1928 wspomniana część Lizbony posiadała już w pełni zorganizowaną sieć połączeń tramwajowych. Warto zaznaczyć, że na ulicy Calçada da Săo Francisco znajdował i znajduje się do teraz najbardziej stromy podjazd tramwajowy na świecie, którego kąt nachylenia wynosi 145‰. Dla porównania – w Polsce kąt nachylenia na trasach tramwajowych rzadko kiedy przekracza 50‰.

Sukcesywny rozwój lizbońskiej sieci tramwajowej postępował do końcówki lat 50. zeszłego stulecia. W swej szczytowej formie na wspomnianą sieć składało się 27 linii pasażerskich, których łączna długość wynosiła 76 km. Niemniej jednak, począwszy od 1959 r., rozpoczęto likwidację nierentownych odcinków tramwajowej infrastruktury Lizbony. Rozpowszechnienie się i łatwiejszy dostęp do transportu samochodowego sprawiły, że w pierwszej połowie lat 70. XX w. tramwaje zniknęły całkowicie z lizbońskich przedmieść. Jednocześnie przeprowadzono specjalne badania, z których wynikło, iż koniecznością jest zachowanie funkcjonujących linii tramwajowych w górzystej części portugalskiej stolicy oraz wzdłuż linii rozpościerającej się w pobliżu biegu rzeki Tag. W nadmienionych obszarach tramwaje kursują zresztą aż do dnia bieżącego.

Systematyczny rozwój rynku motoryzacyjnego spowodował mniejsze zapotrzebowanie na tramwaje w lizbońskim społeczeństwie. Począwszy od końca lat 70. zeszłego wieku, eksploatowano dotychczas istniejące linie do czasu ich tzw. „śmierci technicznej”, tj. zużycia się infrastruktury niezbędnej do ich funkcjonowania. W myśl powyższego lata 90. XX w. oznaczały śmierć dla blisko 2/3 długości sieci tramwajowej w Lizbonie. Wówczas to, a konkretniej w latach 1991-1997, dokonano likwidacji większości funkcjonujących w mieście linii tramwajowych. Na szczęście władze miasta zdecydowały się zachować linie obsługujące najstarsze dzielnice Lizbony – dziś przejażdżka tramwajem po tamtejszych trasach to dla turystów nie lada gratka, nie ma bowiem nigdzie w Europie równie urokliwej sieci tramwajowej, która przebiegałaby na dodatek tak ciasnymi i klimatycznymi uliczkami. Utrzymano również funkcjonowanie jednej z linii biegnących wzdłuż rzeki Tag, przeprowadzając ponadto jej modernizację i zakupując do jej obsługi nowoczesne pojazdy niskopodłogowe.

W dzisiejszych czasach po Lizbonie kursuje pięć linii tramwajowych, które stanowią swoiste uzupełnienie nowocześniejszego i wydajniejszego środka transportu publicznego, jakim jest metro. Ich łączna długość wynosi 48km. Większość wspomnianych linii obsługiwana jest z kolei przez pojazdy nazywane przez mieszkańców mianem „Remodelado”, co można przetłumaczyć jako „Odnowiony”. Przytoczona nazwa wzięła się z faktu, iż wagony tramwajów „Remodelado” to po prostu odrestaurowane, starodawne tramwaje, które już dawniej przemierzały ulice Lizbony. W należącej do stolicy Portugalii sieci tramwajowej znajdują się obecnie 54 pojazdy „Remodelado”, a także 10 nowoczesnych tramwajów niskopodłogowych, które realizują kursy w ramach linii nr 15, biegnącej wzdłuż rzeki Tag.

Jeżeli wybieramy się na wycieczkę do Lizbony, nie możemy zapomnieć o klimatycznej przejażdżce tramwajem uliczkami starego miasta portugalskiej stolicy. W takim wypadku powinniśmy jednakże wsiadać na stacjach początkowych danej linii tramwajowej, co pozwoli nam w komfortowych warunkach podziwiać miejskie uroki. Lizbońskie tramwaje mają bowiem to do siebie, że zazwyczaj podróżuje nimi dość wielu ludzi, w związku z czym bywa, że są bardzo zatłoczone.


Lizbona zdjęcia

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

W podróży ważna jest trasa i sposób zwiedzania, nie tylko docelowa atrakcja turystyczna

W podróży ważna jest trasa i sposób zwiedzania, nie tylko docelowa atrakcja turystyczna


Autor: Darek Hencner


Jechałem australijskim pociągiem Indian Pacific, później południowoafrykańskim Blue Train. Odkryłem, że w obu przypadkach nie liczą się atrakcje, jakie zobaczyłem, tylko sposób, w jaki zwiedzałem. W kolonialnym luksusie zwiedziłem Australię i RPA. Jeśli mógł bym wybrać ponownie, zdecydowanie wolę Blue Train w RPA.


Indian Pacific jedzie z Perth do Sydney, Blue Train z Pretorii do Kapsztadu. Podstawowy rozkład jazdy tych pociągów jest zbliżony.
Podróżujemy przez suche, opuszczone tereny, obie trasy biegną w kierunku atrakcyjnych nadmorskich miast. Choć okolice są podobne, pociąg z RPA bije swojego australijskiego odpowiednika pod prawie każdym względem.
Indian Pacific prowadzony od 40 lat przez Great Southern Railroads, zatrzymuje się dwa razy w drodze do Adelaide, kiedy przemierza podbrzusze kontynentu australijskiego. Spora część tej podróży przecina Nullarbor Plain, ogromne, pozornie nieprzeniknione pustkowie. Pierwszym przystankiem w podróży jest zabytkowe miasto górnicze - Kalgoorlie, a drugim w miasto jednego konia - Cook, mała enklawa w środku niczego.
W swojej drodze przez zakurzone Karru, Blue Train zatrzymuje się w Kimberley - światowej sławy kopalni diamentów, lokalnie znanej jako "Big Hole", a następnie, w drodze powrotnej, w Matjiesfontein - cudownym wiktoriańskim kurorcie w sercu tego półpustynnego regionu.
Przewodnik turystyczny wydany przez Lonely Planet w Australii wyraża ciekawą przestrogę, w części dotyczącej podróży koleją czytamy: "dalekobieżną podróż koleją w Australii robisz tylko dlatego, bo naprawdę tego chcesz, nie dlatego, że jest to taniej lub wygodniej, a na pewno nie dlatego, że jest szybciej "
Jedną z głównych różnic między trasami Indian Pacific i Blue Train są przejechane odległości.
Kiedy miniemy Nullarbor, najdłuższy martwy prosty odcinek torów kolejowych na świecie wynosi 478 km, Indian Pacific jedzie jeszcze dwie noce (w sumie trzy dni i trzy noce), żeby pokryć odległość 4352 km. Blue Train przejeżdża około 1600 km, czyli mniej niż połowę trasy australijskiej, w ciągu zaledwie 27 godzin, więc tylko jedną noc spędzamy w pociągu, co moim zdaniem jest wystarczające. Blue Train szczyci się dłuższą historią i większym dziedzictwem niż jego kuzyn. Oryginalny pociąg południowoafrykański zaczął kursować w 1923, zwany najpierw Union Limited, gdy kraj był całkiem inny niż obecnie. W 1933 roku dodano luksusową jadalnię, a klimatyzowane wagony sześć lat później. Pociąg zmienił nazwę na Union Express i przewoził pasażerów z Johannesburga do statków w Kapsztadzie, zapewniając luksusową podróż. Po II wojnie światowej ekspres wznowił działalność jako Blue Train. Dzięki dodatkom, takimi jak platforma obserwacyjna, palarnia cygar, kuchnia i dźwiękoszczelne apartamenty z klimatyzacją, sportowe podwójne łóżka i wanny, nic dziwnego, że zasłynął jako pięciogwiazdkowy hotel na kółkach.
Ostatnia aktualizacja – forniry z drewna brzozowego i włoskie marmurowe łazienki dodają uczucia luksusu, romansu i unikalnego klimatu.
Po wyjeździe z Pretorii, Blue Train ma swój pierwszy postój w górniczym mieście Kimberley, słynnym z wybuchu gorączki diamentów w RPA. Pociąg przybędzie tu wczesnym wieczorem i jest wiele czasu, by zobaczyć spektakularną „Wielką Dziurę” i muzeum górnictwa, sytuowane blisko stacji kolejowej.

Z parą złotych orłów bielików zdobiącymi pociąg, Indian Pacific jest podzielony na trzy części, każda w różnych cenach i innym standardzie obsługi.
Czerwone wagony to najtańsza opcja, tylko z miejscami siedzącymi. W wagonach koloru złotego oferuje się górne i niższe piętrowe łóżka, podczas gdy platynowe wagony zapewniają komfort pięciogwiazdkowy. Indian Pacific rozpoczyna swoją podróż do Sydney, tocząc się przez Avon Valley, a następnie przecina jasnożółty pas pszenicy otaczający Perth. Około północy pociąg ma swój pierwszy przystanek w Kalgoorlie, powstałym dzięki odkryciu żyły złota. Obecnie znanym ze swoich 25 historycznych hoteli i pubów, z historią niektórych sięgającą roku 1895. Tutaj znajdziesz także najstarszy w Australii burdel, uważany teraz za atrakcję turystyczną.
Kopalnia odkrywkowa zwana przez miejscowych jako „Super Pit” ma w przybliżeniu 3.6 km długości, 1.6 km szerokości i 500 m głębokości.
Równina Nullarbor jest tak ogromna, że wielu turystów po prostu przyjeżdża tutaj, żeby tylko powiedzieć, że tu byli. Zwiedzanie pociągiem jest z pewnością najwygodniejszym sposobem, chociaż może dać mniej satysfakcji. Te bezkresne równiny pokryte zaroślami Mallee wywołują uczucie podobne do klaustrofobii. Dlatego szansa zejście na ląd około południa następnego dnia
jest tak mile widziana. To ulga oddychać świeżym powietrzem i chodzić po miasteczku Cook, chociaż jest ono w dość opłakanym stanie, na dużym białym pojemniku z blachy ktoś farbą napisał słowa: „choruj, nasz szpital potrzebuje pacjentów.” Mimo tego szpital już jest nieczynny.
Samotny kort tenisowy w pobliżu ma postrzępioną, spaloną słońcem siatkę.
Cook wygląda na opuszczony i zaniedbany, tymczasem w RPA, w miasteczku Matjiesfontein panuje miła atmosfera. Miasto wygląda na mieszkalne i przytulne. Kosztowało wiele wysiłku i pieniędzy, aby utrzymać tę wiktoriańską atmosferę. Historyczny hotel Lord Milner stał się miejscem samym w sobie. Jego skrzypiące wnętrza idealnie pasowały na wylegiwanie się poszukiwaczy złota, brytyjskich oficerów w czerwonych płaszczach, magnatów i kolonizatorów. Niestety, do Matjiesfontein docieramy we wczesnych godzinach rannych pociągiem Blue Train z Pretorii do Kapsztadu, więc tylko w drodze powrotnej pasażerowie mają szansę na bliższe doświadczenie lokalnej atmosfery. Dla turystów w drodze do Pretorii, Matjiesfontein prezentuje specjalny pokaz: klasyczny stary autobus z własnym, bardzo głośnym nawoływaczem jedzie przez miasto i zbiera pasażerów. Doskonała okazja do wyciągnięcia swoich aparatów fotograficznych i pozowania przed starymi budynkami w drodze do lokalnego pubu.

Świetne miejsce na trasie pociągu Indian Pacific to Adelajda. Choć samo miasto oferuje mnóstwo do zwiedzania, jedną z najbardziej popularnych wycieczek jest Wyspa Kangura.
W latach 1820 uznana była za jedno z najbardziej bezprawnych i awanturniczych miejsc w całym Imperium Brytyjskim. Dziś wyspa to doskonałe miejsce do poznania przyrody Australii. Lokalne potrawy, takie jak raki słodkowodne, czysty miód pszczeli, lokalne dżemy, sery i wina są warte spróbowania.
Dobrze jest dokonać rezerwacji miejsc kilka dni wcześniej, ponieważ zajmuje trochę czasu, aby się tam dostać, warto też zatrzymać się na co najmniej jedną noc w zabytkowych domkach w Adelaide. Innym miejscem w drodze do Sydney wartym zobaczenia jest Broken Hill – jak sama nazwa wskazuje, cieszy się to miejsce bogatą historią. W Melbourne, jednym z najbardziej popularnych i wygodnych miast do życia, wskazany jest dwudniowy odpoczynek i zwiedzenie malowniczego 12 Apostołów, w odległości około 275 km od miasta, wzdłuż drogi Great Ocean. Dalej pociąg toczy się przez najbardziej urodzajne pola w Australii, zakończone malowniczymi Górami Błękitnymi, zanim ostatecznie dojedziemy do Sydney.
Blue Train w podobny sposób mija wspaniałe widoki przed Kapsztadem. Przejeżdża wieloma tunelami, zajmuje około 15 minut, żeby przejechać przez gigantyczną piramidę skalną. Zbliżając się do Hex River Valley, strzeliste góry składane prezentują swoje szczyty. Szczególnie jesienią winnice ożywiają krajobrazy. W okolicy Worcester serwowane jest śniadanie i musi to być jedno z najbardziej obfitych w świecie.
Stacja kolejowa w Kapsztadzie jest w odległości krótkiego spaceru od bulwaru Wiktorii i Alfreda, jednej z najruchliwszych atrakcji turystycznych w RPA. Położony między Górą Stołową i Robben Island port oceaniczny będzie doskonałym miejscem do rozpoczęcia poznawania Kapsztadu. Robben Island z pewnością może konkurować z Kangaroo Island pod względem dziedzictwa i spotykanych bestii. Rejs statkiem oferuje szansę na zobaczenie płetwala błękitnego, delfinów i uchatek.

Który z pociągów jest bardziej imponujący, oferując podróżnym lepsze doświadczenia? Cóż, główna różnica między Blue Train i Indian Pacific to luksus podróżowania.
Blue Train oferuje komfort od głów do stóp, jakiego nie jest w stanie dostarczyć jego australijski odpowiednik. Indian Pacific jest idealnym sposobem, aby przejechać przez odległe terytorium Australii w sympatycznym tempie, ale jest bardzo czasochłonny z przeważnie monotonnym krajobrazem.
Moim zdaniem, Blue Train wygrywa w praktycznie każdym punkcie: wnętrza wagonów, obsługa gości i sceniczne przystanki i kuchnia. Scenerie przed Kapsztadem dodają dodatkowej wartości.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.